|
"FORUM O GÓRACH" Forum na którym rozmawiamy na górskie tematy;) Data powstania Forum 13.06.2007
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
MegaMoc
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tczew
|
Wysłany: Pią 17:09, 03 Sie 2007 Temat postu: POLSKIE TATRY [od 22.06.2007 do 01.07.2007] |
|
|
BARDZO SERDECZNIE ZAPRASZAM DO CZYTANIA
Pomimo, że od mojego powrotu z Zakopanego minęło już sporo czasu (a dokładnie prawie miesiąc) dopiero dziś zdecydowałem się na napisanie relacji. Być może spowodowane było to zmęczeniem jakie ostatnio mnie dopadło a być może po prostu wstydem lub jak by to inaczej nazwać niczym specjalnym w porównaniu z waszymi wyprawami
22.06.2007 – 01.07.2007
21.-22.06.2007 a wszystko zaczęło się na dworcu PKP w Tczewie ... pociąg miał przyjechać o 19.53. Mniej więcej koło godziny 19.45 usłyszałem „Pociąg Tanich Linii Kolejowych spółki Intercity z Gdyni Głównej do Zakopanego przez Iławę, Warszawę Centralną, Katowice i Kraków przybędzie z opóźnieniem około 15 minut”.... Pomyślałem czyż by już jakiś zły znak ogólnie pociąg jechał cały czas z opóźnieniem i powiększał je aż do Krakowa gdzie wynosiło ono 50 minut.... i tu ciekawostka. Do Zakopanego przyjechał równo z planem czyli około godziny 10.30. Wiadomo pierwsze co to szybko z torbami na busa i kierunek Pardałówka II. Tam 10 metrów na piechotę i jestem na miejscu. Pokoje „U Bartka” (naprawdę polecam) teraz tyko szybko się rozpakować i dawać gdzieś na rozejście nóg jako, że jeść cos trzeba to i zakupy trzeba zrobić tak więc około godziny 12 wyruszam ze swoją drugą połówka (bo z nią jechałem) do centrum miasta z postanowieniem wejścia na Gubałówkę. Jak postanowiłem tak zrobiłem, najwyraźniej po pierwszej wizycie pod tatrami mojej dziewczynie góra ta wydawała się znacznie mniejsza gdyż przy podchodzeniu nieźle się namęczyła u góry uwaga PUSTO (zdjęcie aby pokazać, że nie kłamie) tam chwila odpoczynku, kilka albo i kilkanaście zdjęć na pamiątkę pieczątka z kolejki (tak dla informacji innych zbieram wszystkie pieczątki jakie tylko można wstawić jeśli chodzi o schroniska, muzea itp.) i trzeba schodzić na dół. Jeszcze na wysokości lasu starałem się schodzić jednak jak już wyszedłem na te łąki to zacząłem zbiegać wynik około 8 minut byliśmy na dole teraz przez Krupówki udaliśmy się do ulubionego sklepu każdego Polaka a mianowicie Biedronki zakupy i te sprawy busem do domu i wydawało by się że to koniec dnia. Ale nie dla mnie więc udaliśmy się jeszcze po południu około godziny 16 na Nosal. Wchodziliśmy od strony Zakopanego a schodziliśmy do Kuźnic. Szlak jak szlak trzeba wejść do góry a potem zejść (przyznam się ze pierwszy raz wchodziłem na Nosal) po drodze parę razy myślałem że widzę już szczyt ale jak się okazywało za każdym razem się myliłem jednak w końcu udało mi się dojrzeć ten punkt o którym myślałem i „wdrapałem” się na szczyt. Na szczycie sesja fotograficzna, podziwianie przepięknych widoków i zasłużony odpoczynek. Potem na dół i przez Kuźnice do Zakopanego bez żadnych niespodzianek.
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
23.06.2007 – W dzisiejszy dzień planowałem pójść na Giewont... dzwoni budzik, zerkam... godzina 5.00 ok. wstaje i podchodzę do okna nie widać Giewontu, baaa nie widać nawet Nosala... cóż, nie zrywam się z łóżka i nie planuje na szybko alternatywnego rozwiązania tylko idę dalej spać motywując się w taki przypadku odespaniem nie przespanej nocy w pociągu. Wstałem o któreś tam, już nawet nie pamiętam o której i udałem się na „zwiedzanie” muzeów i innych rzeczy napotkanych po drodze najpierw ląduje w Muzeum Przyrodniczym TPN tak patrzę sobie na wypchane zwierzęta i przy okazji z kolonią załapuje się na obejrzenie 3 około 15 minutowych filmów o polskich Tatrach. Po wszystkim zaopatruje się w pamiątki i ruszam w dalszą drogę. Przez Krupówki docieram do Muzeum TPN gdzie niestety trzeba kupić bilet a ja mam przy sobie aż 4 zł (bilet kosztuje 6zł) więc jakoś zagaduje panią w kasie i idę zrobić tylko pieczątkę. Następnie udaję się do Willi „Atma” i Willi „Koliba”. Jako że zaczęło się powoli przejaśniać i nawet co jakiś czas za chmur przedzierało się słońce postanowiłem ze udamy się doliną Ku Dziurze do jaskini Dziura. Miałem ze sobą cały plecak wiec i latarki były przy sobie co było konieczne do spełniania udając się do jaskini. Więc Drogą Do Daniela doszedłem do czarnego szlaku a nim spokojnie pod górkę. Po około 15-20 minutach byliśmy już przy jaskini . Na miejsce przyszedł tez turysta w wieku około lat 50 który zapomniał ze sobą latarki. Tak więc dobrym zwyczajem pożyczyłem mu jedna swoja (ogólnie miałem aż 4) i razem w trójkę zwiedziliśmy malutką jaskinie „Dziurę”. Powrót tą samą drogą a następnie Drogą pod Reglami koło skoczni i na pardałówke ..... I nastała godzina 18... i co SKOKI NARCIARSKIE o godzinie 18 poszedłem na Wielką Krokiew a tam odbywały się zawody o Puchar Doskonałego Mleka zaczęło się nie ciekawie bo od mocnej ulewy ale ta po około 20 minutach przeszłą i rozpoczął się konkurs. (więcej uwagi skupiłem na to aby upolować jakiś autograf niż na tym co działo się na skoczni, ale jako że poziom nie był najwyższy (żeby nie powiedzieć ze niski) to nic wielkiego nie straciłem) udało mi się dostać autograf od takich osób jak: Dawid Kowal, Mateusz Rutkowski, Łukasz Rutkowski, Piotr Żyła, Stefan Hula, Apoloniusz Tajner i uwaga..... Aadam Małysz (z tym ostatnim mam nawet zdjęcie, co prawda nie centralnie z nim ale jak stoję bardzo nie daleko jego osoby )... Po pierwszej serii prowadził oczywiście Adam ale druga się już nie odbyła ze względu na powrót ulewnego deszczu. Po kolejnym rozpogodzeniu gdy skocznia już opustoszałą odbyło się wręczenie nagród. Oczywiście ja jako wielki fan skoków od dziecka zostałem do końca dzięki czemu zawdzięczam autograf naszego mistrza.... Podczas całych zawodów rozdawano za free mleka w kartonie 0.5 litra o smaku waniliowym, czekoladowym lub truskawkowym. Na początku wziąłem sobie każdego po jednym kartoniku, jednak wizja mleka za darmo tak namieszała w głowie mojej dziewczynie ze do końca zawodów mój plecak cały zapchał się kartonikami.... które potem to ja musiałem dźwigać ale nie powiem, mleczko się przydało, szczególnie na szlaku gdy zamiast wodą, mlekiem popijałem banana i czekoladę.
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
I w ten o to sposób nastał dzień 3 24.06.2007 Planowana trasa to Kasprowy przez Myślenickie Turnie i dalej przez Suche Czuby do Czerwonych Wierchów i w dół czerwonym szlakiem do Doliny Kościeliskiej. Trasa wykonana – taka jak w planach . A zaczęło się od tego że bus który miał nas zabrać z Pardałowki do Kuznic o 6.10 w ogóle nie przyjechał no to szybko do ronda skąd innym busem przyjechaliśmy na początek szlaku. Z Kuźnic spokojnie nie za szybko nie za wolno jednak cały czas równym tempem przed siebie i tak aż do Myślenickich cały czas przez las. Tam czas na krótką przerwę i kilka zdjęć z Giewontem w tle. Dodatkowo w ramach wypoczynku próbowałem szukać ludzi przez lornetkę idących właśnie na szczyt o którym wcześniej wspomniałem. Po około 10 minutowej przerwie ruszyliśmy dalej, im dłużej szliśmy tym tempo malało (nie będę ukrywał ze nie z mojej winy, jednak moja przyszła żona (być może) ma problemy z kolanami i dlatego nie szliśmy zbyt szybko. Po drodze tak się złożyło że nikt nas nie wyprzedzał ale za to my jeszcze przed pośrednią stacją kolejki wyprzedziliśmy kilka par. Już pod samym szczytem sam postanowiłem na chwile usiąść aby odpocząć, przerwa nie trwałą jednak z byt długo i parę minut po 9 wdrapaliśmy się na Kasprowy Wierch i tu ... niespodzianka, za to jakże miła, PUSTO siedząc na szczycie byliśmy sami i ani jednej osoby więcej. Z oddali widziałem dwójkę turystów podchodzących od doliny Gąsienicowej (pomyślałem sobie „zanim oni tu dojdą to mnie już tu dawno nie będzie). I tak też się stało jednak przez 30 minut które byłem na szczycie doszło do nas coś koło 10 osób które podchodziły tym samym szlakiem co my. Po zjedzeniu banana i czekolady ruszyliśmy w dalsza drogę. Najpierw do rozwidlenia szlaków a potem czerwonym wzdłuż Suchych Czub w stronę Czerwonych Wierchów. Ogólnie do Kopy Kondrackiej nic się nie działo. Szlak nie sprawiał trudności (w 2 miejscach były nie przyjemne momenty ale to tez nic strasznego) i mniej więcej z czasem podanym na mapie doszliśmy do mojego pierwszego dwutysięcznika. Tutaj czas na kolejny posiłek (to samo co na Kasprowym + kanapki które robiliśmy na szczycie z suchego chleba i pasztecika w puszce). Po kolejnej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej w dół po to aby za chwile wchodzić na Małołaczniaka. Tak się złożyło że mniej więcej w tym samym czasie ruszyło z nami starsze małżeństwo i aż do Ciemniaka mijaliśmy się na szlaku. Raz oni wyprzedzali nas a raz my ich. Po dotarciu na szczyt o wysokości 2096 m. n.p.m. dołożyłem kamień do już istniejącej kupki. Szczerze, to sam nie wiem po co. Następnie ruszyliśmy dalej znów z górki potem pod górkę i w ten o to sposób znaleźliśmy się na najwyższym jak do tych czas moim szczycie Krzesanicy. Tutaj chwila zawahania i pomysł zejścia niebieskim szlakiem. Na szczęście szybko go odrzuciliśmy i kontynuowaliśmy drogę w stronę Ciemniaka. Na ostatnim już z Czerwonych Wierchów kolejny dłuższy odpoczynek i kolejne kanapki. Trzeba było dać odpocząć nogą przed 3 godzinnym zejściem do Doliny Kościeliskiej. Ale tak naprawdę wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jakie „piekło” czeka mnie po drodze... Na początku było jeszcze nie najgorzej, jednak z każdym metrem szlak stawał się coraz bardziej zniszczony i monotonny. Po około 2 godzinach ciągłego zejścia zacząłem odczuwać ból w kolanach i kijki trekingowe już mi chyba za dużo nie pomagały. Podobnie było z moją dziewczyną. W sumie schodząc już ponad te dwie godziny zastanawiałem się czy ten szlak ma gdzieś swój koniec, po prostu cały czas szedłem szedłem i szedłem i końca szlaku nie było widać a ból w kolanach coraz większy . Chyba sobie nawet nie wyobrażacie jaki byłem szczęśliwy gdy doszedłem w końcu do Doliny Kościeliskiej... potem już tylko kawałek do Kir, i busem z przesiadką pod samą kwaterę. Niestety w ten dzień tak nadwerężyłem sobie kolano, że ból odczuwałem do końca wyjazdu. Postanowiłem też sobie, że już nigdy więcej nie będę schodził tym szlakiem.
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
25.06.2007 - Kolejny dzień to wyprawa bardziej spokojna i bez przemęczenia się (tak przynajmniej nam się wydawało) A mianowicie Dolina Chochołowska i Kościeliska. Przyznam się, że pierwszy raz w życiu byłem na dolinie Chochołowskiej a wszystko zaczęło się nie ciekawie już na dworcu. Gdy wszedłem do Busa na dolinę było jeszcze 6 wolnych miejsc czyli jak łatwo wywnioskować zostały już tylko 4. Przez następne 15 minut nic się nie działo aż ku mojej uciesze wsiadło kolejne małżeństwo. Myślę sobie „zostały już tylko dwa wolne miejsca z tego co mówią inni pasażerowie bus stoi już od ponad godziny to pewnie niedługo pojedziemy” a tu ZONK jak staliśmy tak stoimy prze kolejne 10 minut, sam już się zacząłem denerwować nie mówiąc już o tych co byli w tym busie o jakieś 30 minut dłużej niż ja... w końcu wspólnymi siłami każdy dał po 50 groszy i zapłaciliśmy za te dwa wolne miejsca tylko żeby już jechać... wiec w końcu zamiast być na Chochołowskiej jeszcze przed 8 wylądowałem przed 9 ... kijki do ręki, plecak na plecy, pocztówka kupiona, pieczątki zrobione więc w drogę, na początku dolina wydawał mi się bardzo fajna lecz po wejściu w las stwierdziłem że Kościeliska jest ładniejsza a wcześniej po drodze rzut oka na tablice informującą o lądowaniu helikoptera z papieżem i szybkim tempem w stronę schroniska (oczywiście nie zapominając o robieniu zdjęć) podczas naszego marszu wyprzedziła nas kolejka w której ludzie jakoś dziwnie zwracali na nas uwagę, wydaje mi się ze byli jak by dumni z tego ze oni jada a ja musze iść pod górkę ehh tak naprawdę to ja współczuje tym ludziom, szczególnie takim wiecie... dziewczyny w japonkach, chłopacy w różowych koszulach po solarium i jedzie kolejka i myśli ze co to nie on ... ale wracając do trasy. Idę cały czas przed siebie i ogólnie patrząc na ból kolana który mnie trzyma od dnia poprzedniego myślę, że trasa jest ok. mijam drogowskaz pokazujący na Iwanicką Przełęcz (będę się niedługo na nią cofał) i podążam w stronę schroniska. Wychodząc na polanę Chochołowską, nie wierze własny moczom, tu jest super bardzo sympatycznie wygląda polana ze starymi drewnianymi „chatkami” i chodzące sobie po niej owieczki z dzwonkami... naprawdę tamten widok zapamiętam na długo . Bez większych problemów dochodzę do schroniska gdzie chwilkę odpoczywam, konsumuje jakiś posiłek, robię fotki budynku i oczywiście korzystam z wc dalszy plan na dziś to powrót do szlaku prowadzącego na Iwonicką Przełęcz i tamtędy do Schroniska Ornak. Tak jak wcześniej plecak na plecy i ruszamy w drogę powrotną, po drodze kupuję w bacówce dwa oscypki i za cholerę nie mogę się dogadać z góralem (ale to już tylko taki szczegół) dochodząc do „skrzyżowania” ruszam żółtym szlakiem pod górkę aby po nie długiej chwili stwierdzić iż szlak ten z bardzo fajnego zaraz na początku zmienia się w straszny najwyraźniej po bardzo obfitych opadach deszczu szlak zniknął z powierzchni ziemi... ogólnie sam szlak to kupa kamieni wijąca się z góry do dołu w bardzo nie poukładanej kolejności i ścieżka wydeptana lasem omijająca to wszystko, sam wybrałem ścieżkę przez las która też niebyła w najlepszym stanie, ale nie będę marudzić w końcu to góry a nie skwer w mieście.. Powoli ale systematycznie pnę się w gore i omijam coraz to ciekawsze przeszkody. Na początku były to najczęściej połamane gałęzie i duże kamienie jednak później zamieniły się w średnio co 20 metrów całe drzewa leżące na szlaku. Po pokonaniu całego toru przeszkód stwierdziłem ze następnym razem się zastanowię jeśli kiedyś będę chciał tedy iść ponownie (jednak teraz już tak z perspektywy czasu, myślę ze byłą to taka fajna odskocznia od większości szlaków bardzo zadbanych w tatrach i na pewno pójdę tym szlakiem jeszcze nie raz). Już u góry na Iwanickiej Przełęczy chwila na odpoczynek, ułożyłem się ładnie na trawce i stwierdziłem że takiego miejsca brakuje mi w moim rodzinnym mieście. Cisza, spokój, trawka, słońce, góry... nic tylko leżeć tak cały dzień i relaksować się świeżym powietrzem. Przy okazji udaje mi się zaobserwować przez lornetkę stado kozic stojących prawie w bezruchu gdzieś pod szczytem Kominiarskiego Wierchu. Jakiś tam czas minął i kontynuowałem dalszą podróż w stronę schroniska na Hali Ornak. Zejście już w ogóle przebiegało bez żadnych niespodzianek wiec i do schroniska dotarłem cały i zdrowy no może tylko troszkę zmęczony już. Podobnie jak w każdym schronisku, i tu trzeba było zrobić kilka zdjęć, cos zjeść i odpocząć. W pewnym momencie padł pomysł aby pójść nad Smreczyńki Staw jednak ze względu na już dość późną porę a w dodatku chęć przejścia przez jaskinie Mylną, zrezygnowaliśmy z jego wykonania. Bo nabraniu sił ruszyliśmy wiec w stronę Kir. Jeszcze ostatnie spojrzenie na schronisko i znikneliśmy za zakrętem, do początku szlaku do jaskini wydawało mi się że pójdę tam z moim towarzyszem wyprawy jednak dziewczyna stwierdziła, że ze względu na ból kolana nie chce iść przez jaskinie, gdyż z tego co czytaliśmy (a będę szedł przez jaskinie pierwszy raz) dużo odcinków jest takich że trzeba iść na u kuckach. No wiec umówiliśmy się że spotkamy się na polanie za Toi-Toiami. Ruszyłem ostro pod górę aby nie dać zbyt długo czekać na siebie i już po chwili stałem u wlotu do jaskini. Tutaj szybko założyłem na siebie kurtkę wziąłem latarkę do ręki kilka zdjęć ze statywu i można było ruszyć do środka. Najpierw prosto do Okien Pawlikowksiego a potem w prawo w korytarz, robię rundkę i wychodzę przy wejściu.... co jest myślę... No nic idę jeszcze raz tylko tym razem jeszcze bardziej skupiam się na ścianach i szukam szlaku, patrzę jest strzałka gdzie pokazuje tam gdzie szedłem ostatnio.. czy na pewno nie pokazuje w jakąś małą dziurę przy podłodze... schylam się patrzę... jest to tu, tu właśnie musze wejść. Schylam się a w zasadzie to przeczołguje przez dziurę i jestem w jaskini właściwej. ( i tu popełniłem błąd jakiego ogólnie nie powinno się robić. NIGDY NIE WCHODZCIE DO JASKINI SAMI )Teraz podążam za strzałkami i co jakiś czas sam sobie robię fotkę, przechodzę przez pierwsze rozwidlenie korytarzy i podążam bez problemów dalej, dochodzę do drugiego rozwidlenia i tu mam problem... nie widzę żadnych strzałek, nie wiem gdzie iść... chwile myślę i wyciągam z plecaka mapę jaskini która znajduje się na odwrocie normalnej mapy tatr, szczerze to myślałem ze mapa nie będzie mi potrzeba bo spokojnie dam sobie rade idąc za strzałkami. I tutaj zaczyna się najciekawsza i najśmieszniejsza opowieść... jak tylko wyciągnąłem mapę tak zobaczyłem światła od latarek. Okazało się ze idzie dwójka studentów geologii którzy są na praktykach i szukają swojej grupy która miała właśnie iść przez tą jaskinie. Zanim zdążyłem wyjaśnić ze nie widzę strzałki i chciałem wyjąc mapę aby zobaczyć gdzie iść, studenci (chłopak i dziewczyna) pomyśleli że się zgubiłem i zaproponowali że mnie przeprowadza przez jaskinie. Ubrani byli tak jak powinni czyli kask latarka czołowa i ogólnie dobra odzież... nie to co ja, latarka w ręku, czapka z daszkiem, krotkę spodenki i na to troszkę już za małą kurtka przeciwdeszczowa ... Szli oni tak szybko, że w pewnym momencie myślałem ze kolana mi się roztrzaskają na części od tego tempa i bycia cały czas na zgiętych nogach, przez ich tempo nie zdążyłem zrobić nawet jednego zdjęcia już potem a najgorsze było jak już wyszliśmy z jaskini... przed jaskinią stałą całą ich grupa zanim ja zdążyłem się wyłonić z otworu już słyszałem jak dziewczyna mówi do towarzyszy... „znaleźliśmy zgubę” , „chłopak się zgubił w jaskini” a jak wyszedłem to jeszcze od innych „jaki koleś”, „ty patrz tego” itp... tak naprawdę to nawet nie dali mi się wytłumaczyć... a jedne typek zapytał się mnie czy długo tam byłem, to jak mu odpowiedziałem ze w całej jaskini jakieś góra 15 minut to się zapytał „na pewno wiesz w jaskini czas szybko leci, może jesteś tam już od wczoraj ” ... ehh, dobrze że szybko stamtąd poszli to jeszcze chwile poczekałem na górze aby ich przypadkiem już więcej nie spotkać, bo takiego wstydu się najadłem że łooooo. Po jakimś czasie zszedłem z powrotem do doliny i już wraz ze swoją dziewczyną, spokojnie poszliśmy do Kir. Tylko przy drogowskazie na Czerwone Wierchy od razu przypomniał nam się dzień wcześniejszy i to jak bardzo byliśmy zmęczeni...
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
26.06.2007 Kolejny dzień był do Bani lało, lało i jeszcze raz lało prawie przez cały dzień... Dopiero gdzieś koło godziny 14 zaczęło się przejaśniać. W sumie żeby iść gdzieś na szlak było już trochę późno, a nawet jak nie za późno to bardzo mokro... Tak wiec zadecydowaliśmy, że kolejny raz pójdziemy do Muzeum Przyrodniczego TPN obejrzeć jakieś filmy a być może dokupić tez jakieś pamiątki a potem pójdziemy pochodzić po Krupówkach.
27 czerwca 2007 czyli na dzień następny mamy w planie przejście przez Dolinę Roztoki do Doliny 5 Stawów a stamtąd przez Świstówke do Morskiego Oka. Zaczęło się standardowo od dojścia na Busa w okolice dworca. Na szczęście do Palenicy zawsze jedzie dużo osób więc nie było takich problemów jak dwa dni wcześniej. Po wielkich trudach (bardzo szybka jazda, duże dziury na drodze, ciasny i niski bus + mój wzrost) dojechaliśmy na parking do Palenicy. Chwila przygotowania i ruszamy asfaltem pod górkę po to aby już po nie długim czasie znaleźć się przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Kilka fotek i schodzimy do schroniska w Starej Roztoce (wydaje mi się że tak to się jakoś nazywa) oczywiście po pieczątkę do mapy aby skompletować wszystkie. Tak chwilkę odpoczywamy i zajadamy się szarlotką aby nabrać sił na dalszą drogę. W schronisku zapada także decyzja o tym, że moja dziewczyna będzie dalej szła asfaltem aż do Morskiego Oka i tam na mnie poczeka. (cały czas dawały jej się we znaki bóle kolana) a ja sam pójdę wcześniej wymienioną trasą.... Pożegnaliśmy się na placu koło ToiToi-ów a dokładniej bliżej zejścia do Schroniska w Dolinie Roztoki. Jako że wiadomo było o tym, że droga którą ja mam pokonać jest dużo dłuższa od asfaltu dlatego postanowiłem narzucić sobie bardzo wysokie tempo. Na początku szedłem dość szybko nie zwracając uwagi na widoki, no chyba ze cos przykuło moją uwagę to wyciągałem aparat i pstrykałem zdjęcie. W sumie zwolniłem i zacząłem podziwiać wszystko na około mnie dopiero wtedy gdy wyszedłem już z lasu. Tutaj cały czas mijałem ludzi aż do tego szczególnego miejsca... Miejsca które chciałem zobaczyć już od paru lat jednak zawsze mi się to nie udawało.... WODOSPAD WIELKA SIKLAWA ahhhh ten szum ten widok COŚ PIĘKNEGO gdy dotarłem już nad wodospad czym prędzej po kamieniach pobiegłem jak najbliżej wody, jednak przewodnik tatrzański który był z wycieczką troszkę zastopował mój zapał. Co prawda nic do mnie nie powiedział ale sam z siebie wolałem go nie prowokować do zwrócenia mi uwagi i w końcu znalazłem sobie fajny kamień na którym się położyłem i leżałem sobie.... prawie godzinę. W momencie gdy tam leżałem dostałem smsa ze moja druga połowa jest już nad Morskim Okiem jednak i to nie zmusiło mnie do opuszczeni tego cudownego miejsca.... No ale w końcu kiedyś musiałem stamtąd pójść Udałem się wiec pod górkę po to aby po chwili znaleźć się w Dolinie 5 Stawów i tutaj nastąpiła totalna zmiana pogody. Jeszcze nad wodospadem świeciło mocno słońce i nie było wiatru. Natomiast nad Wielkim Stawem nie było śladu po słońcu i zerwał się tak mocny i zimny wiatr że czym prędzej pognałem do schroniska przepełniony nadzieją że załapie się na gorącą szarlotkę. Niestety ciepłej szarlotki nie posiadali i musiałem się zadowolić czekoladom z plecaka i bananem po nie długim odpoczynku (bo w sumie porządnie odpocząłem przy Siklawie) i wstawieniu oczywiście pieczątki, ruszyłem w dalszą drogę czyli w stronę Świstówki. Jeszcze na płaskim terenie wyprzedziłem parę osób po to aby potem nieźle się napocić przy podejściu pod pierwsza górkę. Czyli Świstową Czube. Schodząc z niej przechodziłem koło gęstej kosodrzewiny. Osoby idące wcześniej musiały wypłoszyć Kozice która nie patrząc na to że idę wybiegła z „krzaków” i nie okłamując nikogo mogę stwierdzić że przebiegła metr ode mnie... nie wiem co by było gdyby wbiegła prosto we mnie ale wole o tym nie myśleć. Oczywiście zanim wyjąłem aparat z kieszeni i go włączyłem kozica była już jakieś 20 metrów ode mnie ... dalsza droga byłą już bez żadnych niespodzianek trzeba było tylko zejść z górki po to aby za chwile ponownie podchodzić jednak tym razem już pod Świstówke Roztocką. Pamiętam że kiedyś na zejściu z tego miejsca nad Morskie Oko był łańcuch który w tym roku na wiosnę został zdjęty. Dlatego skupiłem się dość mocno na tym aby znaleźć to miejsce jednak przyznam się, że nie zauważyłem tam żadnego miejsca w którym mógł by być wcześniej łańcuch... Po dojściu do Schroniska odnalazłem swoją dziewczynę i razem siedzieliśmy około 30 minut sobie w środku przy oknie (aż dziwne ze udało się znaleźć wolne miejsce ponieważ tak naprawdę sztuką samą w sobie było już samo wejście do schroniska) podziwiać szczyty wznoszące się nad taflą Morskiego Oka i zajadaliśmy się (ja bardziej) czekoladą i mlekiem owocowym Gdy już nabrałem sił poszliśmy na około stawu a gdy po około godzinie wróciliśmy to było już znacznie mniej ludzi to i przyjemniej się siedziało i degustowało widokami (jako ciekawostkę mogę napisać o małżeństwie w wieku około 40 lat którzy stali pod drogowskazem nad czarny staw pod rysami. I niby to zestali to nic takiego ale w pewnym momencie żona mówi do męża „ciekawe ile już dziś kilometrów zrobiliśmy, w końcu od 10.30 już na szlaku” ... to OD 10,30 JUŻ NA SZLAKU mnie zwaliło z nóg) Jak wspomniałem wcześniej wróciliśmy w okolice schroniska i tam sobie siedzieliśmy, jednak też nie było co za długo siedzieć bo kiedyś trzeba było wrócić do Zakopanego. Wiec koło godziny 17 ruszyliśmy w drogę powrotną asfaltem prosto do Palenicy....
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
28 Czerwca 2007 prawie jak co dzień godzina 5.30 dzwoni budzik. Patrzę w okno... jest ok. Parę małych chmurek ale ogólnie błękit nieba. Poranny prysznic, śniadanie, spakowanie i można wyruszać w drogę. Cel na dziś- Kościelec.... Jednak nie było tak wesoło jak się zapowiadało, moja dziewczyna miała jakieś dziwne problemy z gardłem które bardzo ją piekło i coraz gorzej mówiła a i mowa sprawiała jej ból, wiec mimo mojej niewielkiej złości, że być może nie zdążę już dziś wejść na Kościelca udajemy się do apteki w celu uzyskania informacji gdzie można zgłosić się do lekarza. Okazało się ze gdzieś w centrum Zakopanego jest prywatna przychodnia która powinna bez problemu przyjąć turystę. Trochę potrwało zanim udało się nam znaleźć tą przychodnie ale potem już było z górki i udało się dostać do lekarza. Trochę to potrwało ale najważniejsze ze nie zostaliśmy odprawieni z przysłowiowym kwitkiem. Potem tylko do apteki po antybiotyk i jakieś inne lekarstwa i na busa w stronę Cyrhli. Już od rana mieliśmy plan, że pójdziemy przez Dolinę Suchej Wody. ... Wysiadamy na początku szlaku czerwonego i zielonego (na Kopieniec) rozkręcamy kijki i udajemy się czerwonym szlakiem w stronę Psiej Trawki. Patrzę jeszcze na zegarek... Kurcze 11.30 późno... No nic ale idziemy. Do Psiej Trawki docieramy mniej wiecej zgodnie z czasem podanym na mapie (wiem ze się powtarzam ale mojej dziewczynie cały czas doskwiera mocny ból kolana, oprócz nadwerężenia na Czerwonych Wierchach ma ona hondromalacje rzepki w prawym kolanie) Na Psiej Trawce chwila odpoczynku i czas na zrobienie drugiego śniadania. Na ławkach tych siedzą też dzieci z dwiema paniami opiekunkami. Opiekunki te pytają nas skąd jesteśmy wiec odpowiadamy ze z Tczewa... na co jedna oooo to nie daleko od nas. Bo my z Warszawy. Nie odpowiedziałem już nic na to tylko zacząłem się zastanawiać czy one w ogóle wiedza gdzie jest Tczew ... po zjedzeniu drugiego śniadania ruszamy w dalsza drogę. A jako, że ta była bardzo monotonna, cały czas pod górkę pod takim samym nachyleniem po kamieniach i przez las postanowiłem sobie śpiewać całą drogę do schroniska Murowaniec sobie śpiewałem, z wyjątkiem małej przerwy na polu namiotowym PZA gdzie w ciszy go zwiedziłem Do schroniska dotarliśmy o godzinie mniej więcej dopiero 14... Zjedliśmy po czekoladzie i bez dłuższego odpoczynku wybraliśmy się nad Staw Gąsienicowy (w tym momencie wiedziałem już, że na Kościelec jest za późno i będę musiał go odłożyć na kolejny przyjazd w Tatry, w sumie biorąc pod uwagę że w planach miałem też Rysy które odpuściłem z tylko mi znanych przyczyn nie byłem do końca usatysfakcjonowany wyjazdem w góry) Ale i tak nie było źle... Nad Staw dotarliśmy w lekkim deszczu a jako że robiło się coraz ciemniej i mocniej padał deszcz pstryknęliśmy tylko kilka fotek i wróciliśmy do schroniska, tym razem już na dłuższą przerwę. Jak to wiadomo w górach pogoda zmienna bywa wiec przy schronisku świeciło już słońce Jako że byłą już godzina 16 to powoli zaczęliśmy myśleć o powrocie do Zakopanego. Jednak nie mogło się obejść bez szarlotki a przy moim szczęściu nie mogło się tez obyć bez tego, że dostałem nie dość ze mały kawałek to jeszcze na rożny czyli z dwóch stron miał takie twarde i mało musu wrrrrr ... Po spokojnym zjedzeniu szarlotki i wstawieniu pieczątek powiedzieliśmy ładnie do schroniska do widzenia i ruszyliśmy w drogę powrotną doliną Suchej Wody. Po drodze zdążył nas złapać deszcz a na asfalt doszliśmy około godziny 19. Jako że nie jechał żaden Bus to aż do Cyrhli musieliśmy iść jeszcze z buta.... Do naszej kwatery dotarliśmy przed godziną 20.
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
29.06.2007... GIEWONT. Na ten szczyt wybieraliśmy się od początku jednak zawsze wychodziło inaczej. Pojutrze jedziemy do domu więc w razie deszczu dziś lub jutro był ostatni dzień aby podjąć się próby wejścia na szczyt z krzyżem. Jako że nie padało wybrałęm że dziś. Moja dziewczyna sobie odpuściła i miałem iść sam. Wstaje o 5 patrzę przez okno.... chmury ja cię peniam ... że też akurat dziś myślę sobie... ale nic szybko się pakuje myje jem coś i wychodzę na busa który miałem jechać z Pardałowki bezpośrednio do Kuźnic o 6.10 ... ta ... bus nie przyjechał a ja jak głupi zasuwałem na Rondo w celu złapania jakiegoś innego... Patrzę a na przystanku koło ronda stoją ludzie, zerkam na rozkład – bus za 12 minut. Myślę sobie idę z buta będę mniej więcej w tym samym czasie i zaoszczędzę 2zł faktycznie bus minął mnie już prawie w kuźnicach. A i dobrze że szedłem z buta bo akurat w ten dzień był „objazd” przygotowany do szlaku w stronę kalatówek związany ze stawianiem słupów nowych do Kolejki na Kasprowy. A wejście na ten szlak zastępczy było jeszcze przed Kuźnicami i oznaczony zwykłą kartka a4 wiec pewnie gdybym jechał do przeoczył bym to a później musiał się cofać. Jako że na szlaku byłem sam, narzuciłem sobie szybkie tempo i w mgnienia okiem dotarłem do schroniska na Kalatówkach, tu szybko pieczątka i raz dwa w stronę Hali Kondratowej. Najzabawniejsze jest to że cały czas sam. I nie widać żadnej żywej osoby. Do schroniska na Kondratowej docieram o godzinie 7.40 (możecie się dziwić skąd znam dokładne czasy ale po prostu mam zapisane we właściwościach zdjęć, po prostu klikajac na zdjęcie po boku wyświetla się data i godzina zrobienia) Niestety pogoda cały czas kiepska żeby nie powiedzieć fatalna... zimno, wiatr i szczyty zasłonięte chmurami. Cały Czas się łudzę że zanim dojdę na szczyt się rozpogodzi... Po godzinie 8 ruszam ze schroniska pod górkę, co chwile zerkając na szczyty a dodatkowo jestem sam na szlaku... nie ma żywej duszy i czuje się dziwnie... No ale nic pstrykam co jakiś czas parę fotek i pnę się w górę zerkając co jakiś czas za siebie czy może widać kogoś kto by podążam za mną szlakiem, niestety nie doczekałem się takiego widoku. Bez trudności lecz nawet całkiem „zmachany” docieram koło godziny 9 na Przełęcz Kondracką. Tu zakładam rękawiczki bo było już naprawdę zimno i dalej kieruje się w stronę szczytu który w tej chwili pokryty jest lekką warstwą chmur ponieważ widać krzyż którego jeszcze przed chwilą widać nie było. Dochodząc do pierwszych łańcuchów, chowam kijki i zakładam rękawiczki bez palców. Powiem szczerze że końcowe podejście wydawało mi się całkiem niebezpieczne najbardziej chyba ze względu na bardzo śliskie kamienie. Na szczycie jestem o godzinie 9.18. Rozglądam się na około i co widzę NIC siwo na około i nic więcej, jako że nic nie widać, a dodatkowo jest aż za cicha cisza i jestem sam czuje się jakoś nie swojo. Wyciągam telefon i dzwonie że cały dotarłem na szczyt i że nic mi nie jest, a moja dziewczyna mówi że właśnie patrzy przez lornetkę i nic nie widać. Podobno szczyt prawie od samego dołu był zasłonięty chmurami. Akurat jak skończyłem rozmowę, rozległ się potężny grzmot, bez dłuższego zastanowienia się pstryknąłem może z 3 zdjęcia i ruszyłem na dół aby nie być na szczycie. (później tej decyzji żałowałem i żałuje do dziś).. w połowie łańcuchów zatrzymałem się i spojrzałem za siebie. Giewont nie był już zasłonięty żadną chmurą a wręcz przeciwnie od krzyża odbijały się promienie słońca... Pomyślałem ja wale... może by się tak cofnąć, ale w końcu postanowiłem ze nie będę kombinował i poszedłem dalej w dół. Okazało się że potem już chmur nie było... więc wystarczyło by, abym wszedł na szczyt jakieś 3 minuty później to jeszcze zanim zaczął bym schodzić zaświeciło by słońce, co spowodowało by na pewno inną decyzje niż tą którą podjąłem będąc jeszcze w gęstych chmurach.... Pierwszych dziś ludzi na szlaku zobaczyłem przy drogowskazie na dolinę Strążyską. Wymieniliśmy się szybkim cześć i pognałem dalej w stronę Kondrackiej Przełęczy. Tu robię sobie dłuższą przerwę której niestety nie miąłem na szczycie i pochłaniam posiłek czyli banana i czekoladę O godzinie 10 zaczynam schodzić w stronę doliny Małej Łąki a jako że na szlaku trzeba było robić duże kroki po dużych stopniach coraz bardziej odczuwam ból w prawym kolanie. Nie spiesząc się zbytnio, spokojnym krokiem podążam przed siebie mijając coraz to większą grupę ludzi i wręcz każdemu odpowiadając na ich pytanie że do szczytu już nawet całkiem nie daleko. O godzinie 11.15 docieram do Wielkiej Polany gdzie siadam na ławeczce i patrzę na szczyty dumnie stojące w pięknym słońcu, pamiętam jak dziś jaka w środku rozpierała mnie złość postanawiam ruszyć dalej. Po jakiś 10 minutach zatrzymuje dwóch panów stojących na mostku i opierających się o barierki. A wyglądali mniej więcej tak. Oboje w jeansach, sportowych adidasach, i zwykłych koszulkach polo. Bez plecaków. Jeden z nich trzymał wodę 1.5 litra i zadają mi pytanie czy daleko jeszcze, więc mówię że to zależy gdzie chcą iść, a oni mi na to że jak to gdzie, na Giewont. Aż się na nich głupio spojrzałem i mówię ze na giewont to jeszcze całkiem spory kawałek i z głupia palnąłem ze około 4 godzin marszu. A dodatkowo zaproponowałem, że nie muszą tutaj stać tylko pójść dalej i za jakieś 10 minut będą ławeczki żeby sobie usiąść. Na co oboje jak by chórem odpowiedzieli, to dobrze że są ławeczki. Tutaj jeszcze chwile postoimy a potem tam też odpoczniemy... Słysząc to nie zostało mi nic innego jak ładnie się pożegnać i ruszyć w stronę końca doliny. O 11.45 dotarłem do budki (kasy) gdzie zakupiłem pocztówkę i wstawiłem sobie pieczątkę a dodatkowo wdałem się w dyskusję z bardzo miłą panią siedzącą w środku... Po zakończeniu rozmowy udałem się w stronę asfaltu a tam próbowałem złapać jakiegoś busa... jednak bezskutecznie. Dopiero gdy doszedłem już do zakopanego na pierwszym przystanku udało mi się wsiąść do Busa i dojechać nim do centrum...
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
30 Czerwca 2007 to dzień stracony ... – i co tu więcej pisać jedyne co zrobiłem to sam z własnej woli poszedłem na Cyrhle wstawić pieczątkę za dzień w którym szedłem do Murowańca ponieważ wtedy dziwnym trafem tego nie zrobiłem... pomyślicie ze jestem chory na punkcie tych pieczątek ale ja uważam to za najlepszą pamiątkę jaką można przywieźć z gór.
1 Lipca 2007 – czyli najgorszy dzień jaki może być. Tak zwany ostatni dzień w górach . Jako że wieczorem długa podróż przed nami postanowiliśmy pójść Doliną Białego do drogi nad Reglami a dalej tą do Doliny Strążyskiej i drogą pod Reglami z powrotem do Zakopanego. Na początku Doliny jesteśmy o 8.20 i bez żadnego nadzwyczajnego tempa ruszamy powoli w górę Doliny. Jako że na szlaku ponownie jesteśmy sami idzie się fajnie w ciszy i spokoju. O 9 docieramy do jakiś małych wodospadów gdzie robimy sobie zdjęcia (niestety miałem tylko jedną kartę pamięci 1gb i jedną 520mb i na ostatni dzień zostało tylko 25 zdjęć wiec trzeba było bardzo je oszczędzać) chwile odpoczywamy i ruszamy dalej tym razem już po bardziej stromym podejściu aby po około 15-20 minutach dojść do Drogi nad Reglami. Teraz 15 minut po płaskim, leśnym terenie i docieramy do czerwonej przełęczy. Tu tez robimy kilka zdjęć i ruszamy w stronę Sarniej Skały. Jako że byłem tu pierwszy raz powiem szczerze byłem bardzo „podniecony” widokami na giewont i nie tylko na sam szczyt Sarniej docieramy o 10.20 pstrykamy kilka fotek i od razu ruszamy z powrotem w stronę czerwonej przełęczy aby stamtąd udać się czarnym szlakiem z górki w stronę Doliny Strążyskiej. Po nie długim ale monotonnym marszu bo dość poniszczonym szlaku docieramy do Polany Strążyskiej. Gdzie .... chyba było z 5 wycieczek... tylu ludzi w tym miejscu w jednym czasie jeszcze nigdy nie widziałem. A że było słychać, iż jedna z tych wycieczek zaraz wybiera się w stronę Siklawicy postanowiliśmy nie odpoczywać tylko od razu pójść aby dojść tam jeszcze przed nimi. ... Zawsze mnie zastanawiało dlaczego na drogowskazie pisze że do Wodospadu Siklawica jest 10 minut skoro naprawdę wolnym tempem bez żadnego pośpiechu dochodzi się tam w 5 minut. Po dojściu na miejsce oczywiście kilka fotek i chwila relaksu przy dźwiękach uderzającej wody o skałę. Gdy pojawiła się wcześniej wspominana wycieczka my udaliśmy się z powrotem w stronę Strążyskiej Polany. Tym razem można było nawet chwile odpocząć i posiedzieć sobie patrząc na Giewont (jak że dla mnie pechowy). Gdy zaczęliśmy się już szykować do powrotu „skoczyłem” zrobić jeszcze pieczątki do herbaciarni i udaliśmy się w dół w stronę ścieżki pod Reglami. Tu niestety nie robiłem już żadnych zdjęć ponieważ o ile pamiętam na karcie było już miejsce tylko na dwa zdjęcia a miały to być takie dwa rezerwowe w razie czego. O 12.30 jesteśmy już na drodze pod reglami i udajemy się w stronę Zakopanego kupując po drodze w bacówce (przy dolinie ku dziurze) oscypki do domu..... Pociąg był o 18.32 a jako że wiadomo, jest podstawiony to na dworcu byliśmy już dużo wcześniej... Ostatnie zdjęcie na giewont, z pociągiem na pierwszym planie i czas wracać do domu... nie wiem dlaczego ale zawsze jak już wracam jestem taki przygnębiony
mini galeria
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]
POZDRAWIAM
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MegaMoc dnia Pią 21:08, 03 Sie 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
tatromaniaczka
Gazda
Dołączył: 13 Cze 2007
Posty: 395
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ok.Łodzi
|
Wysłany: Pią 17:37, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Eee no brawo super relacja i fotki też.Aha i kilka tras nam się pokryło i wcale nie ma się czego wstydzić.Ja też z różnych przyczyn chodziłam po niższych partiach i jestem dumna że poznałam te niższe partie
Ps też nienawidze powrotów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tatromaniaczka
Gazda
Dołączył: 13 Cze 2007
Posty: 395
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ok.Łodzi
|
Wysłany: Pią 20:48, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
A jeszcze co do zdjęć-jedno mamy w tym samym miejscu Chodzi o to na Sarniej Skale przy końcu szlaku
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
heathen
Gazda
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 435
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:54, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne zdjatka i opowiesci.
Musimy tylko popracowac z MegaMoc nad koncepcja paragrafu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MegaMoc
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tczew
|
Wysłany: Pią 20:57, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
heathen napisał: |
Musimy tylko popracowac z MegaMoc nad koncepcja paragrafu. |
nie bardzo rozumiem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
monik4a
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Jaworzno
|
Wysłany: Pią 21:07, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
MegaMoc napisał: |
udało mi się dostać autograf od takich osób jak: Dawid Kowal, Mateusz Rutkowski, Łukasz Rutkowski, Piotr Żyła, Stefan Hula, Apoloniusz Tajner i uwaga..... Aadam Małysz |
ALE SZCZĘŚCIARZ!
MegaMoc napisał: |
Ale tak naprawdę wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jakie „piekło” czeka mnie po drodze... |
Wiem co czułeś, też szłam tym szlakiem, moje kolana wołały o litość
MegaMoc napisał: |
oooo to nie daleko od nas. Bo my z Warszawy. |
patrząc na mapę stwierdzam, że równie dobrze mogłyby powiedzieć, ę ja mieszkam blisko Warszawy, a mieszkam koło Katowic...
to się nazywa brak orientacji
MegaMoc napisał: |
29.07.2007 |
Kurczę, nie było poody i się wróciłeś pod koniec lipca ?
MegaMoc napisał: |
pomyślicie ze jestem chory na punkcie tych pieczątek ale ja uważam to za najlepszą pamiątkę jaką można przywieźć z gór. |
Pragnę Cię poinformować, że sama nałogowo przybijam pieczątki i nie ma mowy, żeby z jakiejś wycieczki jej nie było (no chyba, że zapomnę jej przybić...) a na dodatek jestem uzależniona od kupowania widokówek z Tatrami
Pozdrawiam!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MegaMoc
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tczew
|
Wysłany: Pią 21:10, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
monk4a napisał: |
MegaMoc napisał: |
29.07.2007 |
Kurczę, nie było poody i się wróciłeś pod koniec lipca ? |
juz to zmieniłem ale nie powiem super by było jeszcze w te wakacje wrócic w góry ....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
monik4a
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 542
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Jaworzno
|
Wysłany: Pią 21:11, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Zapomniałam jeszcze dodać, że relacja super, tak samo zdjęcia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tatromaniaczka
Gazda
Dołączył: 13 Cze 2007
Posty: 395
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: ok.Łodzi
|
Wysłany: Pią 21:16, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
MegaMoc mam pytanko- czy ten szlak z Brzezin do Murowańca jest naprawdę taki bardzo upierdliwy i monotonny jak wszyscy mówią? Bo może się kiedyś wybiorę jakby co
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MegaMoc
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tczew
|
Wysłany: Pią 21:23, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Chodzi i o szlak Doliną Suchej Wody tak ciężko mi odpowiedziec na to pytanie, szlak jest monotonny i tego nie da się ukryć, jednak mimo wszystko "polecał" bym Ci przejście tym szlakiem chociażby dlatego, żebyś sama się przekonała jak on wygląda
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
heathen
Gazda
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 435
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:12, 03 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
MegaMoc napisał: |
heathen napisał: |
Musimy tylko popracowac z MegaMoc nad koncepcja paragrafu. |
nie bardzo rozumiem |
Nad rozbijaniem strony na paragrafy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lilith
Gazda
Dołączył: 23 Cze 2007
Posty: 657
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:55, 06 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Relacja jest w porządku. Tylko jedno mnie zastanawia, mianowicie wypowiedż: " to OD 10,30 JUŻ NA SZLAKU mnie zwaliło z nóg.." Za bardzo nie wiem co? -wiek tego małżeństwa
Jakoś nie trafia do mnie o co Ci chodziło.
Sa rózni ludzie o róznym wieku a góry są dostępne dla wszystkich, nie tylko tych do 25-roku życia. Na marginesie schodząc z Rysów spotkałam bardzo miłego pana w wieku ok. 50 lat. Nawet ucieliśmy krótką pogawędke, chodził po górach od najmłodszych lat i to jego któreś tam podejście, wcale nie zrobił na mnie złego wrażena, wręcz przeciwnie.
Potem juz nad Czarnym Stawem małżeństwo ( też nie 25-latki), kobieta opowiadała jak za czasów młodości zdobywała Świnice. Uśmiałam sie z niej, bardzo sympatyczna osoba. Teraz doszła do Czarnego Stawu, i mówiła że tyle jej wystarczy.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
MegaMoc
Owczarek podhalański
Dołączył: 16 Cze 2007
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tczew
|
Wysłany: Pon 21:50, 06 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
nie nie... chodzi mi o to, że ta kobieta stała taka dumna z siebie (i naprawde było to widac) i takim podniesionym głosem powiedziałą do męza to co powiedziałą... dla mnie bycie od 10.30 na szlaku nie jest niczym nadzwyczajnym a wrecz przeciwnie, ona chyba uwazałą że jest byc z czego dumnym, poza tym jesli o godzinie 10.30 weszli na szlak to raczej jedyne co przeszli to asfalt nad morskie oko... dlatego tak dumne słowa tej kobiety wydały mi sie zabawne .... a co do wieku to nic nie mam, sam pewnie bede na starosc chodził asfaltem albo i wjeżdzął bryczka i to moze nawet i o 12 ale nie bede wtedy tak głosno mówił tego czasu ...
poza tym i tak możemy sie nie zrozumiec, bo takei sytuacje poprostu trzeba zobaczyc zeby samemu ocenic... słowami nie da sie tego pisac i każdy może to odebrac inaczej.... dlatego uważam, że niepowinismy juz kontynuowac tego tematu. Forum jest dla miłośnikó gór i powinnismy sie nawzajem rozumiec a "nieporozumienia" tylko psują całą atmosfere
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dawid
Owczarek podhalański
Dołączył: 28 Cze 2007
Posty: 656
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:47, 31 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
fajne dopiero teraz to przeczytałem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mars
Ceper
Dołączył: 25 Lip 2007
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kościan/Poznań
|
Wysłany: Pią 20:31, 31 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
super !!
Po przeczytaniu byłem pod takim wrażeniem, że... zapomniałem o napisaniu posta
Słowa uznania MegaMoc, że chciało Ci się napisać taką długą relację
Jest rewelacyjna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|