"FORUM O GÓRACH"
Forum na którym rozmawiamy na górskie tematy;) Data powstania Forum 13.06.2007
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum "FORUM O GÓRACH" Strona Główna
->
Tatry
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
o górach
----------------
Tatry
Góry Polski
Góry Europy
Góry Świata
O górach ogólnie
Nasze wspomnienia,relacje i plany
Zagadki
Fotografia
Ekwipunek
Poza głównym tematem
----------------
Poza głównym tematem forum;)
Nasze pozagórskie wycieczki
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
WojtekB
Wysłany: Sob 9:36, 18 Lip 2009
Temat postu:
Dzięki
. Nomen-omen przyszedł mi do głowy ten tekst kiedy siedziałem na dyskotece, i kumpel wyżalał się na swoją dziewczynę
Gumofy
Wysłany: Pon 22:02, 29 Cze 2009
Temat postu:
Pierwszy fragment Twojej opowieści (z tą dziewczyną) to strzał w 10 ! 100 lat bym myślał i bym nie wymyślił !
Zapamiętam to !
WojtekB
Wysłany: Nie 22:20, 15 Lut 2009
Temat postu:
Kolejne moje opowiadanie w którym zmieniłem jego treść. Zapraszam do przeczytania drugiej wersji "Taterników" i ewentualnych ocen
. Pozdrawiam
Cytat:
- Z górami jest jak z kobietami
- Eee… czemu?
- Bo patrz… jak nie masz dziewczyny - źle, jak masz to od razu się jakieś problemy zaczynają. Tak samo w górach. Jesteś na szczycie marzysz o ciepłym schronisku, a gdy siedzisz w schronisku o tym żeby wejść na szczyt
Wśród zgromadzonych zawrzał śmiech. Rozmowa dwóch wspinaczy wyraźnie zeszła już na boczne, niezwiązane ze wspinaczką, tory. Poza nimi w schroniskowej jadalni „Murowańca” siedziało jeszcze kilku innych młodych taterników. Styczniowy, mroźny i - co ważniejsze - śnieżny dzień nie sprzyjał wycieczkom w głąb Tatr. Kurniawa idąca znad Uhrocia Kasprowego spowodowała, że mieszkańcy schroniska od rana okupowali jego jadalnię, popijając piwo i rozmawiając o wspinaczkowych lub para-wspinaczkowych problemach. Wśród tych rozmów dominowały przechwałki o pokonanych korbach, „dziewiątkowych” drogach i ogromnych ścianach. Nad resztą znacznie wznosił się niski głos Marcina Stawarza, opowiadającego właśnie o lawinie, przed którą uciekał na Zadnim Granacie.
- No i wiecie… poszliśmy z „Zetorem” łoić „Staszla”, a tu nagle żlebem poszła taka lawina, że skakaliśmy w kosówkę.
Na te słowa do jadalni wszedł Jerzy Kosturzewski, stary taternik już od ponad pięćdziesięciu lat chodzący po tatrzańskich perciach. Właśnie przeszedł drogę z Zakopanego przez Boczań. Jego kurtka oblepiona była śniegiem, który przez cały ten czas siekł z niezmienną siłą. Chwilę popatrzył na zgromadzonych w jadalni, po czym mruknął niedbale:
- Dzień dobry
Niektórzy odpowiedzieli mu tym samym powitaniem, inni zaś zbyli go milczeniem. Znał ich wszystkich jeśli nie osobiście to przynajmniej z widzenia. Po tylu latach wspinania, już w każdym schronisku można spotkać znajomych. Tyle tylko, że nie czuł z nimi żadnej więzi jaka powinna łączyć ludzi z jednego środowiska. Nie popierał ich ideologii wspinania, sportowego zacięcia w pokonywaniu ścian, a zwłaszcza głupiego nazewnictwa dróg, które na stałe zadomowiło się w Polskich Tatrach.
- Śmiecą góry - mówił wprost do znajomych - I to gorzej niż stonka nad Morskim Okiem, bo po niej chociaż TPN posprząta.
Przez jakiś czas próbował nawet z tym walczyć, pisząc artykuły do „Taternika” i innych alpinistycznych gazet. W końcu, gdy zobaczył, że nie przynosi to żadnego efektu dał sobie spokój.
Teraz usiadł w rogu sali. Ze swego plecaka wyciągnął kabanosy oraz termos z herbatą. Posilając się, od niechcenia słuchał przechwałek młodzieży, siedzącej przy stole obok. Właśnie Tomasz Rodzyński opowiadał o - podobno - niebotycznych trudnościach „Diretissimy” na południowej ścianie Niebieskiej Turni.
- Dobrze, że wzięliśmy z „Rokim” te nowe buty z Trezety i bluzy z HiMountainu. Warunki były takie, że inaczej nie zrobilibyśmy tej drogi.
Jerzy uśmiechnął się z politowaniem, a potem pokiwał smutno głową.
- Bałwan! - pomyślał, uważnie mu się przyglądając - Myślałby kto że niby wielki wspinacz, a przecież na Niebieskiej to i ja byłem, tyle że bez tego całego szpeju, a we flanelowej koszuli, spodniach od dresu i „Zawratach”.
Rodzyński kontynuował dalej swą wypowiedź o drodze:
- … no i wydaje mi się że tam powinna być VI w skali Kurtyki
- Ej, przesadzasz bracie - sprzeciwił mu się Albin Fryczek - Maksimum V/A0
- Panowie, a w ogóle co kogo obchodzi taka trasa dla „leszczy”? Teraz to tylko na Mnichu albo Zerwie da się coś „złoić” - zakończył dyskusję na temat wyceny Jacek Hardzik.
Jerzy przyjął tą ostatnią wypowiedź z wyraźnym niesmakiem. Odwrócił swój wzrok ku pobliskiemu oknu. Nad widoczną z tego miejsca granią główną, właśnie przewalały się mgły. Widać było tylko dwa skalne zęby, wystające nieznacznie ponad chmury - Skrajną i Pośrednią Turnię. Na nie zapatrzył się Jerzy.
- Ach jakżeż inne były te czasy gdy ja zaczynałem się wspinać - pomyślał.
Dał się ponieść wspomnieniom. To właśnie drogą na północnej flance Skrajnej Turni, rozpoczynał przed pięćdziesięciu laty swą przygodę z taternictwem. Gdyby teraz, w tym towarzystwie opowiedział o niej, niechybnie zostałby wyśmiany. Gdzie tu pchać się z jakimiś ledwo II-kowymi liniami do tych wszystkich IX z Mnicha czy Kazalnicy. Zaczął zastanawiać się nad tym jakie właściwie znaczenie mają te cyferki oznaczające trudność drogi? Przecież Niebieska Turnia i wszystkie inne szczyty były, są i będą tak samo piękne niezależnie od nich.
Jerzy wrócił wzrokiem na salę. To tu, przed pięćdziesięciu laty, spotkał swego pierwszego górskiego nauczyciela. Był nim Zbigniew Korosadowicz, międzywojenna legenda wspinania. Pierwszy zimowy zdobywca północnych ścian Jaworowego, Małego Kieżmarskiego i Mięguszowieckiego Szczytu. Szef TOPR-u w latach 1939-45. Jerzy zawdzięczał mu bardzo wiele. Właśnie Korosadowicz uczył go w ścianach okolicznych wierchów jak się wspinać. Wciąż w uszach brzmiało mu jego nawoływanie ze Świnickiej Kotlinki:
- Jurek! Mniejsze kroki i pewniejsze chwyty!
Uśmiechnął się nieśmiało do tych wspomnień. Niedługo potem na swej tatrzańskiej drodze spotkał słynnego „Palanta” - Jana Długosza. Nieraz wiązali się wspólną liną i wspinali się po „morskoocznych” klasykach. Poznał wtedy osobiście całą polską czołówkę taternicką, która mieszkała w „Kurniku”, opodal schroniska nad Morskim Okiem.
Gdy już wszedł głębiej w środowisko, zaczął samodzielnie robić własne drogi. Od wielu kolegów dostał pochwały za nową linię na Ciemnosmreczyńskiej Turni. Swoim największym osiągnięciem nazywał samotne przejście głównej grani Tatr na jej polskim odcinku.
Teraz przypatrzył się na młodych taterników, którzy właśnie dyskutowali zawzięcie na temat wyceny którejś z nowych dróg na Kościelcu. Nie zainteresowałby ich raczej swymi opowieściami o tamtych czasach. Długosz… Korosadowicz? Wszystkie ich drogi już dawno powtórzone, nawet „Wariant >>R<<” Długosza, kiedyś budzący grozę, dzisiaj wystarczy wbić spity, dodatkowy hak i po strachu. Szacunek do tej drogi zniknął jeszcze szybciej niż śnieg po halnym. Główna grań Tatr na polskim odcinku? A jakie tam niby trudności są… VII- kowy Zadni Mnich, uskok w zjeździe z niego, VI na Żabim Koniu i już Rysy. Któż bywa teraz na Ciemnosmreczyńskej… kozice chyba. Bo co to za wyczyn pchać się tam gdzie najtrudniejsza droga ma ledwo V? Nie… to nie zaimponuje młodym. Teraz liczy się dla nich tylko pogoń za rekordami, byle mieć więcej IX niż kolega, byleby zdobyć tą igłę, co to ledwo z grani wystaje, ale jeszcze ani nie zdobyta, ani nie nazwana.
- Taternicy… - pomyślał ze smutkiem Jerzy
Jego rozmyślania przerwał nagle Robert Szczapka, który akurat wszedł do jadalni.
- Czołem - krzyknął do siedzących wspinaczy.
Szczapka był prezesem Warszawskiego Klubu Górskiego i miał niemały wpływ na współczesne środowisko górskie. Jerzy nie znosił go szczególnie, uważając za zwykłego przemądrzalca.
- Patrzcie co mam… . - odezwał się Szczapka do swych towarzyszy
- Laptop - zakrzyknął z radością w głosie Stawarz
- Ano laptop. I jeszcze przyniosłem kilka płytek z fotami ze wspinu.
- A masz tą z ostatniego łojenia na Żabiej Lalce? - spytał się jego stały wspinaczkowy partner, Rodzyński
- No mam, mam. Siadajcie już i patrzcie
Wspinacze rozsiedli się wokół stołu. Również Jerzy miał w zasięgu wzroku monitor komputera, toteż zerkał tam od czasu do czasu na przewijające się fotografie. Ze zdziwieniem zauważył, że wciąż widoczne są dwie te same ściany - wschodnia Mnicha oraz Zerwa na Kazalnicy Mięguszowieckiej. Gdyby nie daty przy zdjęciach ciężko byłoby odróżnić od siebie poszczególne wyprawy.
- No tak. - pokiwał smutno głową - Teraz idą tylko tam, gdzie można zrobić coś trudnego, co odbiłoby się echem i przyniosło im sławę w tym wspinaczkowym światku.
W pewnym momencie otoczenie na fotografiach zmieniło się. Szczapka i Rodzyński prezentowali właśnie swą ostatnią drogę zrobioną na Żabiej Lalce. Im bardziej Jerzy przyglądał się jej, tym więcej podobieństw zauważał ze zrobioną trzydzieści lat temu własną linią na tej turni.
- Ta ich droga to tylko dwa samodzielne wyciągi. - skonstatował - Za moich czasów nazwali by to najwyżej wariantem, a teraz wystarczy już na nową drogę.
- Widzimy, więc tutaj „Rodzyna” jak „kosi” dziesiątkową korbę na Żabiej Lalce. - komentował przy kolejnym zdjęciu Szczapka - Warto odnotować że podczas tej wyprawy po raz pierwszy padł, dziewiczy do tej pory, ten widoczny tutaj próg skalny. Sam zdobywca zdecydował się go nazwać Rodzynową Skałą.
Jerzy aż wstał z miejsca by zobaczyć tą nowo zdobytą formację, którą w istocie stanowiła drobna wypukłość ściany na pół metra długa i 20 centymetrów szeroka.
- Muszę przyznać, iż ta wyprawa była jedną z trudniejszych w całej mojej karierze wspinaczkowej - stwierdził Rodzyński
Jerzy uśmiechnął się z politowaniem na słowa „wyprawa” i „kariera”, lecz dalej przysłuchiwał się tej wypowiedzi:
- Zastanawiałem się też trochę nad drogą na Apostole I, ale tam maksymalna trudność to VIII przewiecha, a tutaj mamy aż IX+
- Tomek nie pochwalił się jeszcze że złoiliśmy to on-sight! - dodał dumny Szczapka
Po tej wypowiedzi zerwały się gromkie brawa.
- Biada wam - przerwał im ktoś nagle
Wszyscy spojrzeli w róg sali, gdzie siedział Jerzy
- Biada wam! - powtórzył - Czym są Tatry? Dla was to tylko stadion, gdzie bije się rekordy, byle szybciej, więcej, lepiej od innych. Nie widzicie tam pięknych krajobrazów, tylko te swoje cyfry oznaczające trudność dróg. A dla mnie Tatry to nie tylko te potężne wierchy, i te smukłe turnie, i ta wąska, trudna do zdobycia przełęcz. Tatry to też ten smrek rosnący na zboczu, i ten przejrzysty stawek, i ta głęboka dolina i ten wiatr co huczy po szczytach, i słońce, i mgła, i deszcz, i burza… to wszystko są Tatry. Nie da się mówić o Granatach bez Żlebu Drege’a, o Mnichu bez Morskiego Oka, o Smreczyńskim Stawie bez smreków. Tatry to filozofia. Kto ją zrozumie i pokocha te góry od malutkiej goryczki po najwyższe szczyty - ten jest taternikiem. A kto nie rozumie ten zostaje wspinaczem, bo wspinaczkę nosisz razem z liną i czekanem w plecaku, a taternictwo w sercu. Nie zapomnijcie tego gdy będziecie następny raz wyruszać na „wyprawę”, bo inaczej nie zobaczycie tych gór.
Po tych słowach Jerzy, wziął swą kurtkę i pospiesznie opuścił jadalnię. Wspinacze widzieli go jeszcze gdy znikał pomiędzy drzewami rosnącymi na szlaku ku Gęsiej Szyi. Nikt nie miał odwagi by się odezwać. Było tak cicho, że naprzemian słychać było grube krople deszczu uderzające o szybę oraz brzęczenie muchy… . Wszyscy wpatrywali się w podłogę jadalni, rozmyślając o słowach Jerzego. Musiał mieć chyba rację. Czy był wśród nich choć jeden, który nigdy nie zerwał szarotki zasłaniającej mu najlepszy chwyt, nie splunął do Morskiego Oka, albo nie wyrzucił peta pod ścianą, bo nie chciało mu się go chować do kieszeni. Czy aby ta ich wspinaczka nie była tylko po to, aby mieć o czym opowiadać. Każdy z nich „łoił” klasyczną na Zamarłej Turni, ale czy którykolwiek podziwiał jej pionowe krzesanice zamykające Dolinę Pustą. Czy myślał wtedy ile fantastycznych nazwisk przez nią się przewinęło. Nie… bo kolega zdobył ją w 2,5 h… .
- Ile tatrzańskiego piękna mi umknęło - szepnął boleśnie Marcin Stawarz
To mówi człowiek który w Tatrach był już chyba wszędzie. Teraz zdał sobie sprawę, że patrzył a nie widział. Dzięki Jerzemu zobaczył Tatry! Nie tylko on się zastanawiał nad tym. Nagle wszyscy poczuli, że to ich taternictwo nie było pełne. A może to rzeczywiście nie było taternictwo tylko wspinanie?
* * *
Rusinowa Polana, 2 lata później. Przed chwilą z kaplicy na Wiktorówkach wyszło kilkanaście osób niosących urnę z prochami Jerzego Kosturzewskiego. Zmarł nie w górach, lecz w swym warszawskim mieszkaniu. Ostatnią wolą wyrażoną w testamencie było, aby jego prochy rozsypać właśnie na Rusinowej Polanie. Dokonali tego Tomasz Rodzyński i Albin Fryczek. Tak odszedł Jerzy Kosturzewski, ostatni tatrzański romantyk
Nad Tatrami zerwał się wiatr. Ten sam wiatr, który towarzyszył mu na tylu wyprawach, niech teraz zaniesie jego duszę do wysokiego, tatrzańskiego nieba, aby już na zawsze mógł być wśród swych ukochanych wierchów, turni, hal i przełęczy.
Fryczek i Rodzyński wracali z pogrzebu przez Dolinę Pańszczycy. Szli w milczeniu. Wciąż pamiętali słowa Jerzego sprzed dwóch lat.
- Coś się tak zamyślił? - spytał się nagle Fryczek
- Patrzę się na tamtych taterników - odparł Rodzyński
- Ej… co by tu, w Pańszczycy robili taternicy? Prędzej turyści jacyś…
- Dziś zrozumiałem słowa Jerzego. Taternikiem jest ten kto nosi Tatry w sercu.
Wojtek Bajak
15 II 2009 r., Nisko
Dawid
Wysłany: Pią 20:40, 14 Mar 2008
Temat postu:
Cytat:
Zimowym w sensie turystyki zimowej?
tak
Cytat:
Wszystko to kwestia determinacji, cierpliwości i czasu
I zdrowia przede wszystkim
WojtekB
Wysłany: Pią 19:38, 14 Mar 2008
Temat postu:
Zimowym w sensie turystyki zimowej? Może kiedyś... jak się już uporam z problemami wchodzenia w dorosłość
Dawid napisał:
Wspinaczka to nie jest taka łatwa sprawa
ale mam nadzieje , że kiedys się uda
Gdyby była to Tatry byłyby oblepione taternikami jak skałki w Podlesicach
. A że się Tobie uda - nie wątpię. Wszystko to kwestia determinacji, cierpliwości i czasu
Dawid
Wysłany: Pią 16:16, 14 Mar 2008
Temat postu:
U mnie skałkowy też narazie odpada
stwierdziłem , że najpierw musze pożądnie wyzdrowieć.
Wspinaczka to nie jest taka łatwa sprawa
ale mam nadzieje , że kiedys się uda
@Wojtek a nie myślisz o kursie zimowym
WojtekB
Wysłany: Pią 10:02, 14 Mar 2008
Temat postu:
@ Olka - dzięki za życzenia, dopiero teraz je zauważyłem. Też mam nadzieję że kiedyś spotkam "taternika".
@ Dawid - po prawdzie Ci powiem że ciężko powiedzieć. Ten rok odpada, ponieważ mam egzaminy na prawo jazdy i w ogóle napięty kalendarz tegorocznych wakacji. Za rok matura i składanie papierów na uczelnie, co powinno się skończyć około lipca, więc może w sierpniu uda mi się wyskoczyć... o ile finanse pozwolą
Dawid
Wysłany: Czw 20:43, 13 Mar 2008
Temat postu:
Wojtek kiedy robisz taternicki
Olka
Wysłany: Czw 17:29, 06 Mar 2008
Temat postu:
Bardzo uważnie słuchasz lub czytasz opowiesci.
Badzo trafnie opisałeś taternika
Życzę Ci spotkania takiego "taternika" - to wielce wzbogacające doswiadczenie, nieocenione.
WojtekB
Wysłany: Czw 17:13, 06 Mar 2008
Temat postu:
I to jest dobre wrażenie, bo na takich ludziach wzorowałem głównego bohatera. Tzn. bardziej na opowieściach o nich, bo osobiście nie było mi dane spotkać. Jak już spotykałem to zawsze wspinaczy, a nie taterników...
Olka
Wysłany: Śro 23:04, 05 Mar 2008
Temat postu:
Pan Jerzy z opowiadania przypomina mi baaardzo taternika Michalskiego, Roja, Berbekę - to ludzie z klasą.
Teraz już takich prawie nie ma
tatromaniaczka
Wysłany: Śro 20:56, 05 Mar 2008
Temat postu:
Super
monik4a
Wysłany: Śro 19:23, 05 Mar 2008
Temat postu:
Bardzo ładne i ciekawe
WojtekB
Wysłany: Śro 15:06, 05 Mar 2008
Temat postu: "Taternik..."
Poniżej moje najnowsze opowiadanie, którym chciałbym zapoczątkować dyskusję o kształcie współczesnego, polskiego taternictwa. Nie jest jeszcze do końca gotowe bo mi zabrakło tomu WC, w którym jest wycena Ciemnosmreczyńskiej, zastanawiam się też nad zmianą końcówki, tzn. dopisaniu czegoś do niej. Ale tak czy siak zapraszam do czytania wersji roboczej
Cytat:
Z przestronnej jadalni „Murowańca” raz po raz ulatywały głośne krzyki. Dominowały w nich przechwałki o korbach, żurawiach, ogromnych wierchach, skrajnie trudnych drogach z przewieszkami. Na te tematy zawzięcie dyskutują ze sobą młodsze pokolenia taterników, zgromadzone na walnym zjeździe Warszawskiego Klubu Górskiego. Jakby trochę z boku przyglądał się im Jerzy, stary taternik, obchodzący 50 - lecie wspinaczek, lecz wciąż wspinający się po łatwiejszych drogach. Wciśnięty w róg jadalni, z niesmakiem przyjmował niektóre bałwochwalcze uwagi młodszych kolegów na temat pokonanych formacji. Odwrócił swój wzrok ku oknu. Na zewnątrz zacinał deszcz.
- Nawet pogoda się dostosowała do atmosfery - pomyślał Jerzy
Pomimo ulewy, dobrze widać było dwa, niemal identyczne skaliste zęby, wyrastające z grani - Skrajną i Pośrednią Turnię. To na tym drugim szczycie, drogą na jej grzędzie, opadającej ku Zielonemu Stawu Gąsienicowemu Jerzy rozpoczynał przed laty swą przygodę ze wspinaniem,. Wspomnienie tych czasów rozjaśniło nieco jego oblicze, lecz po powrocie wzrokiem na salę Jerzy znów spochmurniał. Spojrzał na swoich kolegów klubowych, dla których najistotniejszą kwestią tego dnia, było to czy Filar Leporowskiego ma VI- czy V+ w skali UIAA. Dyskusję skończył Olek Stawarz, słowami:
- A co kogo obchodzi taka trasa dla „leszczy”?
Ach! Jakżeż inne były te czasy gdy Jerzy zaczynał się wspinać… gdyby teraz wspomniał im o drodze na Pośredniej Turni, niechybnie zostałby wyśmiany. Gdzie tu pchać się z jakimiś ledwo I-kowymi liniami z podrzędnych wierchów do tych wszystkich IX i VIII na Kościelcach czy Mnichu! A jakie ma właściwie znaczenie to czy Filar jest VI-, czy V+ ?!
Przecież Kozi Wierch, był, jest i będzie tak samo piękny, niezależnie od tych cyferek które stoją przy oznaczeniu trudności drogi.
Do sali jadalnianej wszedł prezes klubu Robert Szczapka, aby rozpocząć zebranie. Dlaczego właściwie organizowane w „Murowańcu”, skoro PZA ma swój budynek - „Betlejemkę”? Oczywiście zaważyły na tym osobiste animozje Szczapki z chatarem tego ośrodka. Kłótnie, niesnaski, przytyki… oto środowisko taternickie na początku XXI w. Prezes rozejrzał się dumnie po zebranych delegatach. Sam ubrany był niczym z katalogu firmy turystycznej: kurtka z gore-teksem, czerwony polar, super oddychające spodnie i oczywiście najnowszy typ butów.
- Bałwan! - pomyślał Jerzy, uważnie mu się przyglądając - Myślałby kto że niby wielki wspinacz, a przecież na Zamarłej to i ja byłem, tyle tylko że bez tego szpeju: we flanelowej koszuli, spodniach od dresu i „Zawratach”.
Także dzisiaj ten weteran ubrał się po swojemu, trochę jakby z lat 80-tych. Jednak fakt odróżniania się od tego zastępu „czerwonych polarów”, przyprawiał go bardziej o dumę niż o wstyd. Chwilami spoglądał na nich nawet z politowaniem za to że tak łatwo ulegają modzie, przywdziewając stroje bardziej odpowiednie chyba na Aconcaguę niż Granaty. Zauważył jednak, iż jego pełne politowania spojrzenia są odwzajemniane przez młodzież. A ci patrzyli na niego jak na dziadka, żyjącego swoimi czasami, któremu należy się szacunek, ale co on może wiedzieć o współczesnym wspinaniu. Co to kogo obchodzi, że w Tatry wprowadzał go Korosadowicz - legenda zimowego wspinania, że bywał partnerem Długosza, że zrobił główną grań Tatr na jej polskim odcinku, że sam w zimie wchodził na Ciemnosmreczyńską Turnię. Długosz… Korosadowicz? Wszystkie ich drogi już dawno powtórzone, nawet „Wariant >>R<<” Długosza, kiedyś budzący grozę, dzisiaj wystarczy wbić spity, dodatkowy hak i po strachu. Szacunek do tej drogi zniknął jeszcze szybciej niż śnieg po halnym. Główna grań Tatr na polskim odcinku? A jakie tam niby trudności są… VII- kowy Zadni Mnich, uskok w zjeździe z niego, VI na Żabim Koniu i już Rysy. Któż bywa teraz na Ciemnosmreczyńskej… kozice chyba. Bo co to za wyczyn pchać się tam gdzie najtrudniejsza droga to V „…”? Nie… to nie zaimponuje młodym. Dla nich liczy się tylko pogoń za rekordami, byle mieć więcej IX niż kolega, byleby zdobyć tą igłę co to ledwo z grani wystaje, ale jeszcze ani nie zdobyta, ani nie nazwana. Taternicy…
- Witam wszystkich w ten pochmurny dzień - zaczął prezes Szczapka - na Walnym Zjeździe Klubu. Na początku chciałbym omówić osiągnięcia naszych klubowiczów. Oto krótki pokaz je ilustrujący.
W ścianę jadalni wycelowany został rzutnik. Z niego płynęły wciąż slajdy. Każdy jakby był kopią poprzedniego: na pierwszym planie wspinacz, w tle ciągle dwie te same ściany: Mnich i Zerwa na Kazalnicy. Gdyby nie daty przy przezroczach, nie dałoby rady odróżnić ich od siebie. W końcu otoczenie się zmieniło.
- Widzimy, więc tutaj „Rodzyna” jak „kosi” dziesiątkową korbę na Żabiej Lalce. Warto odnotować że podczas tej wyprawy po raz pierwszy zdobyty został - dziewiczy do tej pory - ten widoczny tutaj próg skalny, zwany od tej pory Rodzynową Skałą. - skomentował Szczapka
Jerzy aż wstał z miejsca by zobaczyć tą nowo zdobytą formację na slajdzie. Co to za formacja w ogóle była… . Drobna wypukłość ściany na pół metra długa i 20 centymetrów szeroka. A po co tam nazwa, w dodatku tak głupia i zupełnie nie pasująca do nazewnictwa tatrzańskiego?
- Śmiecą góry - pomyślał Jerzy - i to gorzej niż stonka nad Morskim Okiem, bo po nich chociaż TPN posprząta. Dawniej tylko te najwyższe turnie nazywali, a teraz każdy wspinacz już nadaje nazwę byle skałce. Tylko po to żeby mieć się czym pochwalić
Im bardziej się przyglądał Jerzy tej nowej drodze, tym więcej podobieństw zauważał ze swoją, robioną chyba ze 30 lat temu. A zatem ta nowa, poprowadzona przez „Rodzyna” to tylko dwa samodzielne wyciągi, ale dla nich to już wystarczy żeby była drogą.
- Muszę przyznać, iż ta wyprawa była jedną z trudniejszych w całej mojej karierze wspinaczkowej. Zastanawiałem się też trochę nad drogą na Apostole I, ale tam maksymalna trudność to VIII przewiecha, a tutaj mamy aż VIII+ - powiedział Tomek Rodzyński
- Tomek nie pochwalił się jeszcze że złoił to on-sight! - dodał prezes
Po tej wypowiedzi zerwały się gromkie brawa.
- Biada wam - krzyknął ktoś nagle
Wszyscy spojrzeli w róg sali, gdzie siedział Jerzy
- Biada wam! - powtórzył - Czym są Tatry? Dla was to tylko stadion, gdzie bije się rekordy, byle szybciej, więcej, lepiej od innych. W ścianach widzicie tylko te swoje cyfry, oznaczające trudności. Deptacie po roślinach, do stawów plujecie, na ścianach zostawiacie śmieci… . A dla mnie Tatry to nie tylko te potężne wierchy, i te smukłe turnie, i ta wąska, trudna do zdobycia przełęcz. Tatry to też ten smrek rosnący na zboczu, i ten przejrzysty stawek, i ta głęboka dolina i ten wiatr co huczy po szczytach, i słońce, i mgła, i deszcz, i burza… to wszystko są Tatry. Nie da się mówić o Granatach bez Żlebu Drege’a, Mnichu bez Morskiego Oka, Smreczyńskim Stawie bez smreków. Ten kto czuje te góry w każdym ich fragmencie: od tej małej goryczki po najwyższe szczyty - ten jest taternikiem. A kto nie rozumie zostaje wspinaczem, bo wspinaczkę nosisz razem z liną i czekanem w plecaku, a taternictwo w sercu. Nie zapomnijcie o tym jak będziecie następny raz wyruszać na wyprawę, bo bez tego Tatr nie zobaczycie.
Po tych słowach Jerzy opuścił jadalnię, widzieli go jeszcze jak znikał za drzewami rosnącymi na szlaku ku Gęsiej Szyi. Nikt się nie odzywał. Było tak cicho, że słychać było na przemian grube krople deszczu uderzające o szybę oraz brzęczenie muchy… . Nikt nie podnosił głowy. Wszyscy wpatrywali się w podłogę jadalni, rozmyślając o słowach Jerzego. Musiał mieć rację. Czy był wśród nich choć jeden, który nigdy nie zerwał szarotki zasłaniającej mu najlepszy chwyt, nie splunął do Morskiego Oka, albo nie wyrzucił peta pod ścianą, bo nie chciało mu się go chować do kieszeni. Czy aby ta ich wspinaczka nie była tylko po to, aby mieć o czym opowiadać. Każdy z nich „łoił” klasyczną na Zamarłej Turni, ale czy którykolwiek podziwiał jej pionowe krzesanice zamykające Dolinę Pustą. Czy myślał wtedy ile fantastycznych nazwisk przez nią się przewinęło. Nie… bo kolega zdobył ją w 2,5 h… .
- Ile tatrzańskiego piękna mi umknęło - szepnął boleśnie Olek Stawarz
To mówi człowiek który w Tatrach był już chyba wszędzie. Teraz zdał sobie sprawę, że patrzył a nie widział. Dzięki Jerzemu zobaczył Tatry! Nie tylko on się zastanawiał nad tym. Nagle wszyscy poczuli, że to ich taternictwo nie było pełne. A może to rzeczywiście nie było taternictwo tylko wspinanie?
* * *
Czarny Staw Gąsienicowy, 2 lata później. Góry pięknie opromienione przez lipcowe słońce, drapały wysokie o tej porze tatrzańskie niebo. Ku uciesze turystów-fotografików słońce fantastycznie eksponowało rzeźbę wschodniej ściany Kościelca. Na kamieniach, rozsianych wokół jeziora, siedziało kilkunastu ludzi. Wśród nich znaleźli się Tomek Rodzyński i jego przyjaciel Albin Fryczka.
- Coś się tak zapatrzył? - spytał się Albin
- Modlę się za Jerzym - odpowiedział „Rodzyn”
- Jak zejdziemy w dół, to pójdziesz na cmentarz i świeczkę zapalisz, a teraz chodź, bo chcę być w Pięciu Stawach przed zmrokiem
- Nie… jego dusza była z Tatrami za życia, to i po śmierci tu jest. Prędzej stąd moje podziękowania usłyszy, niż znad mogiły. A tobie gdzie się śpieszy? Góry ci nie uciekną, schronisko też nie.
- Za co ty mu tak dziękujesz, co?
Tomek rozejrzał się, pod Głazem Karłowicza stała bez słowa dwójka starszych ludzi. Już z daleka wyglądali na to że się modlą, albo przynajmniej głęboko rozmyślają nad pionierem samotnego taternictwa.
- Widzisz tych taterników pod Głazem Karłowicza? - spytał Tomek
- Eee… taternicy to teraz łoją tam Kościelca, a pod Głazem to jacyś starzy turyści się modlą.
- A nie… bo bardziej jest taternikiem ten co się tu, pod Głazem pomodli, niż ten co z „Setki” na Głaz pluje.
Wojtek Bajak
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin