Olka |
Wysłany: Sob 22:23, 13 Paź 2007 Temat postu: Alles Gutes :-) |
|
W Zakopanem o 8 odbiera nas Maciej,dołacza do nas jeszcze kolega Jarek i pięknym francuskim "reno" udajemy sie do miejsca przeznaczenia,czyli Austrii.
Droga prze Słowacje mija w sielankowym nastroju.Maciek niczym rasowy przewodnik pokazuje nam i opisuje piekne słowackie zamczyska.
Szczególnie traktujemy przejazd prze torowiska. Gdy dojezdzamy do nich, Maciej recytuje:Pozor Vlak-Zrobi z ciebie flak.
Po kilku godzinach jazdy jesteśmy w Austrii, na noc zatrzymujemy się w Wolfsbergu( oczywiscie sznycel+piwo+wino) .Miasto bardzo ładne tylko troche jakby opustoszałe.
Niepokoi nas jedynie pogoda,strasznie leje i wieje.Maciej dzwoni do swojego meteorologa Pana Czesia i niestety...Pan Czesio tylko sie spytał czy mamy duży zapas wina? Prognozy na Austrie nie są ciekawe , ma lać jak z cebra. Jak sie pózniej okaże pogoda wygrała
Rano ruszamy do Kals,mijamy sławetny szlaban na którym facet o wygladzie niedzwiedzia sprzedaje bilety i ruszamy w głąb doliny Kodnitz.
Na parkingu ubieramy ciuszki i zostawiamy auto. Już na podejściu widać, ze będzie to wejscie zimowe,śniegu jak cholera!!! Zaczynamy podchodzić doliną, niczym naszą Jaworzynką. Jak stwierdził Maciej aby wejść na Grossglocknera trzeba przejśc 4 Jaworzynki i 3 filary Świnicy.W połowie drogi do schroniska zaczyna lać i przychodzą chmury.
W Studl z niepokojem oczekujemy na kolację (ktora jest wyśmienita) i po jednym piwku idziemy spać.Pech chciał ze szkolenie mieli policjanci austriaccy i balowali do 2 nad ranem (jodłowali,grali na puzonach ,akordeonach i takich tam... Trąbkach ).Śniadanie przed 5 rano, jemy przy czołówkach i w drogę. Szczyty gór widoczne przy podejściu na lodowiec.
Gdy docieramy do lodowca zakładamy "majtki" ,kilka fotek
i krokiem himalaisty podchodzimy przez lodowiec na grzede.(są ubezpieczenia w postaci stalowych lin). Przed nami odsłania się nasz cel Grossglockner(3797).
Do schroniska Erzherzoga-Johanna na 3400
wchodzimy już przy silnym wietrze,choć widoki jeszcze ładne.
Pierwszy na Grossa uderza Jarek. Za 2 i pół godziny mamy stać przy schronisku w pełnym rynsztunku.
Na Grossie zaczyna się powoli sajgon
Po godzinie od wyjscia chłopaków pogoda sie załamuje, nie widać już nic na odległośc 3-4 metrów.Wieje cholernie silny wiatr .Wiemy już że dzisiaj na pewno nie wejdziemy.Po 3 godzinie zaczynamy sie niepokoic o chłopaków, po 4 zaczynamy dzwonić na ich komórki , niestey są głuche.W końcu zeszli po 4 i półgodzinie ,miny mieli nieciekawe. Maciek stwierdził, że schodzimy do Kals.Próbowaliśmy go namówić na nocleg w schronisku i próbę wejscia rano ,niestety decyzja była jedna schodzimy na dół.Zrobił się szum jak zaczeliśmy sie wiazać przed schroniskiem.Austriacy stwierdzili ze w taką pogodę lepiej nie wychodzić,z osłupieniem wpatrywali sie w nas przez okna schroniska.Po dotarciu do lodowca znak krzyża i instruktaż Maćka w razie czego to wyciągamy sie po linie.Śnieg wygladał ch..owo,na szczęscie udało się zejść z lodowca bez szwanku.Z Olą mieliśmy miny pełne goryczy,mnie zalewała fala rozczarowania .Jak sie pózniej okazało na Monte Bianco przezyliśmy jeszcze wieksze rozczarowanie.Na nocleg zatrzymujemy sie w Kals.Tutaj po zjedzeniu wyśmienitego sznycla(olbrzymi i tani) posilamy się wiśniami w płynie.Alles gutes.Rano pobudka i długa droga do Chamonix.Po drodze podziwiamy jeziora (Genewskie,Bodeńskie)
]
Około 18 docieramy do Argentiere, szybkie zakupy a stamtąd to już rzut beretem do naszej wioski.Dołacza do nas kolega Jacek z Gdańska.Oczywiscie wita nas przesympatyczny monsieur Didie.Po rozdzieleniu kwater (nam trafia sie kurnik-super miejsce gorzej z tą drabiną po której trzeba wejść do niego) rozpoczynamy bardzo ważny proces a mianowicie barwimy krwinki białe na czerwono.Dobrym barwnikiem zdaje się być czerwone wino.Po kilku but...-kieliszkach przystępujemy do ustalania menu.Tradycyjnie: pasta i basta.
Rano sprawdzamy prognozę. Droga od Cosmica zawalona śniegiem, w Cosmicu mówią, ze od kilku dni nikt nie wyszedł w stronę M.Blanc. Oznacza to torowanie w dosć głebokim śniegu, zatem trasy tej nie bierzemy juz pod uwagę.
Nie jest to po naszej myśli no ale cóż...prognozy na kolejne dwa dni są rewelacyjne, super widocznośc 100%,wiatr umiarkowany więc chcemy to wykorzystać. Wybieramy wariant normalny i bardziej popularny. My jesteśmy pierwszym zespołem.Tramwajem Mont Blanc jedziemy do stacji końcowej.Podczas podrózy pogoda super ,widoki też.
Podczas podejscia do schroniska Tete-Rousse(3167)
wszystko ok,tylko jeden kozioł chciał mnie przyatakowac.
Załatwiamy nocleg - cena holendarna,a żarcie ....,dobrze ze wziąłem zapasowe gacie na wszelki wypadek.Jedynie wspaniały widok wynagradza poniesione krzywdy.
Szczelinki...
O 1 w nocy pobudka ,szybkie śniadanie (w stylu obiadu,tak samo "pyszne") i ruszamy do schroniska Gouter(3782).Po drodze mijamy cholerny kuluar,na szczescie nic sie nie posypało.Po 2 godzinach dochodzimy do Goutera(droga ubezpieczona stalowymi linami o trudnosci naszej Orlej),zostawiamy kaski i dalej w drogę.
Posuwamy sie powoli do góry,w oddali widac tylko migające światełka czołówek.Mnie idzie sie trudno,Ola zasuwa,chce mi się bardzo pić.Po drodze schodzą polskie zespoły,ostrzegają nas przed silnym wiatrem i zimnem.W końcu oczom naszym ukazuje sie Valot i masyw Mont Blanc (4810)
Wieje jak cholera (nie tak miało być!!!),głowę chce urwać,niebo przejzyste.Postanawiamy wejść do Valota na pół godziny przeczekac ten pioruński wiatr.W środku ścisk niemiłosierny.Śmierdzi jak cholera i śmieci dookoła.Łyk herbaty i ruszamy.
Po wyjściu wieje jeszcze z wiekszą siłą,podchodzi kilka zespołów.Nagle zaczyna się potworna zamieć,drobne igiełki atakuja twarz.Czujemy jakby wbijały sie nam pod skóre.Nie widac już nic.Chmury opatuliły nas zewsząd.Wiatr przewraca nas co chwilę. Wszystkie zespoły wracają,my idziemy -choć z wielkim trudem.Przechodzimy Grań Wielbłądów.Idziemy dalej,wieje coraz mocniej mam lód na kurtce przy kołnierzu,na okularach mamy sopelki.Maciej wyglada jak Dziadek Mróz.Na wysokości 4700 mija nas zespół,który schodzi.Niestey nie dotarli do szczytu,zawrócili na kilkanaście metrów od Monte Bianco.Po prostu dalej iść się nie dało.Spróbowalismy jeszcze 4,5 metrów i nagle Maciek stwierdził: "spierd....jeżeli chcemy przeżyć".Gonimy ich ,bo zaraz nie bedzie widać śladów.Zdołałem tylko powiedzieć- znowu!
Cholera jasna, 2 dni zapierdzielania a brakło 25 min
Wiedzielismy że jesteśmy praktycznie pod szczytem,byliśmy 25 minut od szczytu.Niestety pogoda pokonała nas znowu.Przy schodzeniu,a raczej uciekaniu przed żywiołem byliśmy wyczerpani.Przewracaliśmy sie w tej zamieci ,wiatr smagał nami jak tyczkami.Ja nie czułem palców u jednej z rąk.Mineliśmy szybko Valota i stało się...Nie widać kompletnie nic,gdzie ślady ,gdzie ludzie.Maciej postanowił dojść do jakiejś tyczki i czekaliśmy.Usłyszelismy ludzi,zaczęliśmy sie nawoływac.W końcu udało się, jestesmy w 3 zespoły.Dołaczyli do nas Francuzi z francuskimi przewodnikami.Jest razniej,maja gps-y,kompasy i mapy.Niestey nic z tego, nic nie pomaga. Nawet Francuzi, którzy znają ta drogę jak własną kieszeń sa bezradni. Zaczęło sie błądzenie w prawo ,w lewo , w tył.Byliśmy coraz słabsi.Ola usnęła na stojąco.Nie było już nam żal, że nie weszliśmy na szczyt.Po prostu chcieliśmy wrócić.Obiecaliśmy że pójdziemy do koscioła jak się tylko podniosą chmury.Minęło pół godziny ,a my dalej chodzimy w kółko,nastepne pół i nic, jest coraz zimniej.W sumie czekalismy półtorej godziny, dla nas była to cała wieczność.
Maciek znalazł (chyba intuicyjnie tyczkę, która była na ścieżce prowadzącej do Vallota, zapadła decyzja o kiblowaniu w Vallocie aż skończy się burza.
Nagle chmury zaczeły sie podnosić.
Zeszlismy do Goutera a nastepnie do Tete-Roussa.Na dole było juz cieplej i świeciło słońce.Teraz pozostało tylko zejście do kolejki.
Na dole odbarwianie krwinek.
i nasza meta
W Chamonix,
W czasie gdy wchodził drugi zespół ,miał zgoła odmienne warunki i dzięki Bogu wszedł na szczyt bez większych problemów.
My w tym czasie relaksowaliśmy się na Aiguille du Midi, widoki rewelacyjne
Później spadamy do Zermatt i postanawiamy wejść na Breithorn.(4165)
.Na nocleg wybieramy pensjonat u Mamy Rose.Super kobieta i super żarcie.I znowu pogoda nie taka jak bysmy oczekiwali :leje , błyska się.Maciej dzwoni to swojego meterologa .Tym razem jest to Pan Gabryś- pilot.Mają być dziury powyżej 3500.Ryzykujemy.Matterhorna nie widać ,jest w chmurach.
Po 1h48 min od Kleine Mattrehorna jesteśmy na Breithornie
Pogoda super ,przynajmiej tak bardzo nie wieje.Ze szczytu widać jak wyłania sie sylwetka Matterhorna.
Czekamy troche ,może pokaże się cały,ale gdy wiatr zaczyna przybierac na sile postanawiamy zejść.Po 1h15 min jesteśmy obok Kleine Matterhorn.Zjeżdzamy kolejka do Zermatt , w samochód i do Polski.
Wyjazd super tylko ta pogoda....
P.S. Relację pisał mój mąż |
|