monik4a |
Wysłany: Czw 0:06, 17 Lip 2008 Temat postu: Beskid Żywiecki - czerwiec 2008 |
|
Życzę miłego czytania
Piątek 20.06.08r.
W ostatni piątek, jak już wcześniej wspominałam, miałam wybrać się w góry. Bałam się o pogodę, bo raz zapowiadali deszcze z burzami, a raz podobno słońce. Tego dnia akurat nie padało, ale i tak nie poszłyśmy tam, gdzie miałyśmy iść. Tak w ogóle to w tych górach byłam z mamą i siostrą Plan był taki, żeby po zakończeniu roku od razu wyjechać i iść na Halę Krupową, ale i zakończenie miałam jednak trochę za późno i z samochodem trzeba było coś tam jeszcze zrobić i jak dojechałyśmy do Skawicy to było już jednak trochę za późno.
Zatrzymałyśmy się pod domem, gdzie miałyśmy nocować, przywitałyśmy się z właścicielką tego domu, znajomą i pojechałyśmy zobaczyć gdzie można zostawić samochód, żeby potem wyjść na Halę. Znalazłyśmy odpowiednie miejsce po pewnym czasie szukania i ustaliłyśmy, że tam się zatrzymamy, jak pójdziemy w niedzielę na Halę Krupową. Potem pojechałyśmy do Zawoi i poszłyśmy do jakiejś restauracji, gdzie zjadłam zapiekankę. Szkoda tylko, że dodano do niej musztardę, za którą nie przepadam, ale nie była nawet taka zła Z tego miejsca w Zawoi było widać nasz cel na następny dzień – Diablaka. Widać było jeszcze trochę śniegu. Poszłyśmy jeszcze usiąść sobie na ławkę. Usiadłyśmy na jakiejś ławce pod drzewem, ale z drzewa spadło coś dziwnego, zielonego więc przesiadłyśmy się na ławkę dalej
Siostra zrobiła trochę zdjęć kwiatkom, a ja naiwna próbowałam zrobić zdjęcie mrówkom. Przeliczyłam się. Te cwaniaki chyba jednak nie lubią być fotografowane
A jeszcze siedząc na ławce zobaczyłam na sobie pająka i się trochę wystraszyłam i nie wiedziałam co zrobić, ale go w końcu chyba jakoś ręką zrzuciłam, nie mogłam pozwolić przecież, żeby taki koleś (a może to była ona? ) chodził sobie bezkarnie po mojej nodze
Gdy już posiedziałyśmy, to wróciłyśmy do tego domu, gdzie nocowałyśmy i mama z siostrą poszły do sklepu, a ja spałam Kiedy wróciły, powiedziały mi co się stało w sklepie. Spotkały kuzynkę mamy z mężem (moja rodzina mieszka niedaleko domu, w którym nocowałyśmy), którzy nie wiedzieli, że mamy przyjechać więc się ’’trochę’’ zdziwili jak zobaczyli moją siostrę i mamę Potem poszłyśmy odwiedzić tą rodzinę wspomnianą wyżej Do tej rodziny przyszedł jeszcze znajomy pan, a potem jeszcze jakiś znajomy chłopak, który tłumaczył nam jaką inną drogą można wyjść na Halę Krupową. I tak minął ten dzień.
Sobota 21.06.08r.
Dzisiaj trzeba było wstać wcześniej, wszak Babia Góra na nas czekała. Zaplanowałyśmy, o której wyjedziemy, czy wyruszymy na szlak, ale jak zwykle, jeśli chodzi o takie rzeczy, na planach się skończyło . Ale jak już wyruszyłyśmy, to włączyłyśmy płytę, którą słuchałyśmy wczoraj jadąc do Skawicy, z tą różnicą, że zaczęłyśmy słuchać od ostatniej piosenki, której wczoraj już nie zdążyłyśmy posłuchać, a że to chyba jest najlepsza piosenka z tej płyty, to tak trzeba było zrobić . Pogoda cały czas była wspaniała, niebo było niebieskie, czyli takie jak powinno być Jadąc przez Zawoję powoli zza gór wyłaniał się nasz cel. Myślałam o tym, jak pięknie by było, gdyby ta pogoda się nie zmieniła.
Dojechałyśmy do Krowiarek, skąd miałyśmy wyruszyć rzecz jasna Zostawiłyśmy samochód na parkingu i podeszłyśmy na początek szlaku, kupiłyśmy bilety, po ciastku i oczywiście przybiłam z siostrą pieczątki Mama jeszcze oglądała takie coś o żółtym szlaku, którym miałyśmy iść. Nie umiem nazwać tego, co to było, ale w każdym bądź razie było to fajne Mama się jeszcze dla pewności zapytała pani sprzedającej bilety i inne rzeczy, czy szlak żółty jest otwarty, na co pani odpowiedziała, że tak. Podchodząc na ten początek szlaku szłyśmy przed albo za… - nie pamiętam - jakimiś ludźmi, co mówili, chyba do kogoś przez telefon, znaczy jakaś pani mówiła, że idą na Babią Górę
Skierowałyśmy się na niebieski szlak. Niedaleko jego początku siostra zrobiła trochę zdjęć kwiatkom. Po drodze mijałyśmy jakieś jeziorko. W pewnym momencie na drodze zauważyłyśmy żuka, którego nawet sfotografowałyśmy Na szlaku tym było tak pusto, że się zastanawiałam czy czasem nie jest zamknięty, ale nie rzuciło mi się nic z taką informacją w oczy przy wejściu na ten szlak. Bałam się też, że spotkamy misia. Często się potykałam na tej drodze.
Szczerze mówiąc, to ta droga nie była zbyt interesująca, szłyśmy nią chyba 1 h 30 min do miejsca, w którym od niebieskiego szlaku odchodził żółty. Myślałyśmy, że dojdziemy do schroniska, a dopiero przy schronisku zacznie się żółty szlak, a on zaczął się 15 minut wcześniej. Dochodząc do początku tego szlaku słyszałam jakieś dźwięki (zresztą chyba nie tylko wtedy) i bałam się, że to jakieś zwierzę, ale nic niepokojącego się nie pojawiło. Zdecydowałyśmy, że nie pójdziemy do schroniska, tylko odpoczniemy przy początku żółtego szlaku i pójdziemy. Zjadłyśmy trochę żelek (pewnie też napiłyśmy się wody, chociaż nie pamiętam, więc nie jestem pewna w 100 % ) Po chwili doszła do nas jakaś para i mama powiedziała, że pewnie nie idą tam gdzie my, ale jednak tam poszli więc przez jakiś czas nie byłyśmy same.
Zaczęło się bardzo pod górę. Jak wcześniej było w miarę równo, to teraz było dużo pod górę i to na dodatek schody, chociaż pewnie bez nich wyjść byłoby trudno, bo pewnie było by zbyt stromo. Tu się trzeba było zatrzymywać co jakiś czas. Na początku szłyśmy przed tą parą, potem, kiedy zrobiłyśmy sobie przerwę, robiłyśmy zdjęcia, oni nas wyprzedzili. I wyprzedzili nas tak, że już nawet ich nie widziałam potem chyba.
Ale my też w końcu musiałyśmy iść, bo jeszcze trochę drogi było przed nami, a pogoda się pogarszała. Niebo nie było już takie jak wcześniej. Było coraz więcej chmur. I było jeszcze coś. Muchy. Było ich pełno. Latały za nami cały czas. Były strasznie wkurzające. Mama stwierdziła, że pewnie myślą, że sobie usiądą na nas i nie będą musiały same lecieć pod górę (tylko nie wiem czy to stwierdziła wtedy, czy dzień później, ale nie ważne ) My, idąc dalej, mijałyśmy po drodze jakiegoś pana. Widoki z tego szlaku są bardzo ładne. A szlak nie jest jakiś bardzo trudny. Zresztą, dla mnie nic nie jest trudne Wspinanie się po klamrach było fajne, zwłaszcza, że nie było przy nich łańcuchów i szło się po samych klamrach (nie wiem jak jest w innych częściach Tatr, ale przy szlaku ze Świnicy na Zawrat zdaje się, że przy klamrach są łańcuchy). Czasem po stromym odcinku szlaku z łańcuchami lała się woda.
Chmury chyba myślały, że nas wystraszą i jeszcze zawrócimy, ale nic z tego I tak nie było z nich żadnego deszczu, nie mówiąc już o burzy. Jeśli pojawiła się jakaś ciemniejsza, to i tak przechodziła dalej. Ten szlak jest bardzo ciekawy. Wolę takie szlaki z klamrami i łańcuchami niż zwykłe Po przejściu tych sztucznych ułatwień trzeba było przejść jeszcze trochę do góry, jakąś kamienną drogą. Idąc tą drogą już się niecierpliwiłam, bo bardzo liczyłam na to, że zobaczę Tatry. Już pod koniec z każdym stawianym przeze mnie krokiem czekałam, aż za chwilę pojawią się one przede mną. I doczekałam się!
Wprawdzie pogoda już nie była tak piękna jak wtedy, gdy byłyśmy na Krowiarkach, ale ważne, że chociaż udało mi się wejść na Babią Górę i że, niewyraźnie, ale w ogóle, było widać Tatry Oczywiście nie mogłam sobie odmówić zrobienia panoramy Tatr Jak już porobiłam trochę zdjęć, to usiadłam z mamą i siostrą pod murem z kamieni (jak byłam ostatnio na Babiej Górze to go nie było), którego zrobienie było bardzo dobrym pomysłem, bo chroni od wiatru. Tutaj dość długo posiedziałyśmy. Wpatrując się w Tatry próbowałam znaleźć Giewont. No i w końcu znalazłam coś, co mi go przypominało. Byłam prawie pewna, że to Giewont i nawet mówiłam o tym ’’Giewont’’, a jak zaczęłyśmy się potem zbierać w drogę powrotną, to na takiej tablicy Giewont był pokazany w innym miejscu, a to, co ja myślałam, że to on, to był Ornak Nie zdziwię się więc, jak gdzieś w internecie przeczytam, że ktoś tam był na Babiej Górze i słyszał, że jakaś dziewczyna powiedziała, że Ornak to Giewont W jakimś momencie na niebie pojawiła się chmura, która była niżej od niektórych i tak szybko dość pod nimi przechodziła. W ogóle było tyle chmur, że niektóre z nich układały się w jakieś ciekawe kształty czy coś.
Przy okazji mama niespodziewanie spotkała się na Diablaku z koleżanką Bardzo fajnie mi się tam siedziało i żałowałam jak już trzeba było iść. Schodzenie z gór z dwóch powodów jest gorsze niż wchodzenie: mnie osobiście chyba schodzenie bardziej denerwuje niż wchodzenie (chodzi o zmęczenie itp.) no i trzeba jeszcze się żegnać z tymi pięknymi widokami i z tym pięknym miejscem Wszędzie w górach jest oczywiście fajnie, ale fajne jest to, jak się wchodzi i się męczy, a potem można odpocząć na górze i podziwiać widoki. Ale jak już trzeba zejść i widać coraz mniej to już nie tak fajnie.
Przy zejściu robiłyśmy jeszcze po drodze jakieś zdjęcia oczywiście.
W pewnym momencie moja siostra się od nas oddaliła dość sporo, dlatego musiałyśmy ją doganiać.
Po drodze wyprzedzałam jakichś ludzi i powiedziałam im ’’Dzień Dobry’’ a oni nie odpowiedzieli, jak się potem okazało, to chyba byli obcokrajowcy Przy jednym szlakowskazie? Drogowskazie? Kierunkowskazie? ’’Kłóciłam’’ się z siostrą gdzie pójdziemy, to znaczy tylko pozowałyśmy do zdjęcia
Od Sokolicy w dół musiałam się częściej zatrzymywać, bo mnie strasznie męczyło to zejście. Po jakimś czasie doszłyśmy do Krowiarek, a potem na parking. Stamtąd pojechałyśmy do miejsca, gdzie dzień wcześniej jadłam zapiekankę i tam jadłyśmy oraz piłyśmy W tym dniu odwiedziłyśmy jeszcze ciocię, a potem wróciłyśmy do ‘’domu’’
Niedziela 22.06.08r.
W tym dniu planowana była wycieczka na Halę Krupową. O ile dobrze pamiętam, to poszłyśmy chyba jeszcze do sklepu A pamiętam już niezbyt dobrze, bo od pewnego momentu relację piszę już trochę czasu po tej wycieczce.
Najpierw jechałyśmy samochodem jakiś czas w stronę Hali Krupowej. Potem zaparkowałyśmy na jakimś odcinku. Jacyś ludzie się chyba nas pytali o drogę na Halę Krupową, a mama im powiedziała chyba o tej drodze co nam powiedział o niej znajomy mojej rodziny. Wyruszyłyśmy więc w drogę.
Po przejściu jakiegoś odcinka zaczęła się taka żółta droga, a po niedługim czasie już się zaczęły problemy. Nie wiedziałyśmy za bardzo gdzie iść. Taka jedna droga prowadziła w inny kierunek niż miałyśmy iść, a z takiej innej, która wyglądała, jakby prowadziła do celu naszej dzisiejszej wycieczki, po chwilce przejścia jej, zeszłyśmy. Poszłyśmy tą pierwszą. Po jakimś czasie skręciła ona tak, że właściwie szłyśmy chyba w przeciwną stronę niż do tej pory. Z tego co pamiętam było jeszcze po drodze kilka zakrętów. Jedyne co mnie dziwiło to to, że tam rosły jeszcze drzewa liściaste i to dużo drzew liściastych, a patrząc z dołu mniej więcej w te strony wydawało mi się, że tu są już raczej same iglaste. Ale wracając do tematu… Było gorąco, a tu jeszcze trzeba było pod górę iść Po przejściu odcinka drogi, z której nie bardzo coś chyba było widać doszliśmy do takiego miejsca, gdzie zaczęłyśmy słyszeć ludzi. Znajomy rodziny mówił, że trzeba iść… chyba w lewo, (tak mi się wydaje ( i że trzeba ominąć takie coś, czy coś takiego. I my ominęłyśmy to coś i poszłyśmy dalej. Wpakowałyśmy się w jakieś błota, dalej był jakiś strumyk czy coś, pamiętam, że miał fajną czystą wodę, chociaż płynął po błocie Ale ponownie wracając do tematu. Ta droga potem rozgałęziała się na dwie I tu już nie wiedziałyśmy co zrobić…
Zasięgu za bardzo nie było, ale nie pamiętam u kogo w końcu był ten zasięg i mama zadzwoniła do kuzynki zapytać o drogę, bo nie wiedziałyśmy gdzie iść. Trochę chyba była panika u rodziny, bo nie wiem czy oni zrozumieli, że się zgubiłyśmy czy jak, a my się nie zgubiłyśmy, tylko nie wiedziałyśmy gdzie iść, bo bez problemu byśmy wróciły z powrotem Kuzynka mamy powiedziała, że zaraz zadzwoni do nich ten znajomy ich, ale nie oddzwaniał. Wróciłyśmy się kawałek i potem ktoś się zorientował, że za tym czymś, co ominęłyśmy, jest droga. I może chodziło o to, że miałyśmy przejść koło tego, tą drogą, co za tym jest (a której wcześniej nie widziałyśmy), a nie zupełnie to ominąć i pójść gdzieś dalej. Poszłyśmy więc tą drogą, wszak mamy wyjść na tą Halę Krupową. Tamtą drogę po jakimś czasie przeciął, że tak napiszę, jakiś strumyk, czy to już był potok? Nieważne, w każdym bądź razie jakaś woda I dalej idąc tą drogą doszłyśmy do drogi, do której miałyśmy dojść. Ona już była z tego co pamiętam bardziej stroma, ale nas nie przestraszyła oczywiście Szłyśmy tą drogą i szłyśmy (prowadziła przez las) aż wyszłyśmy z lasu i pojawiły się jakieś widoki i na góry i na wsie, miasta może jakieś też Było widać też inne drogi, domyślałyśmy się, że może to są takie, które mijałyśmy. Tutaj chwilę odpoczęłyśmy i poszłyśmy dalej.
W pewnym momencie droga znowu zaczęła prowadzić przez las i nawet chyba nie za bardzo kojarzę tego fragmentu drogi Pamiętam, że trochę przyspieszyłam i się za bardzo zmęczyłam i musiałam odpocząć No i w którymś momencie oczywiście przyłączyły się do nas nasze najlepsze przyjaciółki – muchy… Naprawdę baaardzo mi ich brakowało Odpoczęłyśmy chwilę po jakimś czasie, usiadłyśmy na jakimś leżącym pniu (?) drzewa, nie wiem czy tak to się nazywa? I o ile mnie pamięć nie myli, tam zjadłyśmy i być może napiłyśmy się I pamiętam, że patrzyłam, czy jakiegoś misia nie ma. Bo chyba nie bardzo się z nim chciałam spotkać
Potem droga prowadziła dość pod górę. W pewnym momencie przy drodze dostrzegłyśmy tabliczkę, która poinformowała nas o tym, że na Halę Krupową jeszcze 45 min. a szłyśmy już dość długo. Podobno mniej więcej od początku drogi nasza wycieczka na Halę miała trwać ponad godzinę, ale z tego, że miałyśmy iść jeszcze 45 minut wynikało, że chyba w sumie wyjdzie więcej niż ponad godzinę. No… przynajmniej mi się tak wydawało Na dalszej drodze czasem było błoto, czasem była ona raczej bez błota I tak idąc po jakimś czasie wyszłyśmy z lasu.
Ładnie tam było. Zwłaszcza, że… było widać Tatry Z drugiej strony było widać te wsie Na Hali porobiłyśmy trochę zdjęć, znów się z siostrą trochę ''pokłóciłam'' gdzie pójdziemy
ja oczywiście obowiązkowo panoramę Tatr a potem poszłyśmy do schroniska i tam przybijałyśmy z siostrą pieczątki. Ja, przyzwyczajona do tego, że trzeba mocno przybijać, nawet uderzyć, że tak napiszę, tak też zrobiłam. I nagle na sali w schronisku rozległ się huk Mama mówiła, że wszyscy przeze mnie wstali na baczność, mniej więcej coś takiego Przy tej pieczątce było dużo tuszu, czy jak to się tam nazywa i nie trzeba było tak mocno przybijać
Potem wyszłyśmy ze schroniska i usiadłyśmy koło (ja akurat na) ławeczki. I tam odpoczywałyśmy przez jakiś czas. Widziałam motylka, który sobie latał i na szczęście usiadł sobie, a ja mogłam zrobić mu zdjęcia Żeby go nie przestraszyć używałam zooma, zamiast di niego podchodzić. Jedno zdjęcie mi się udało, drugie się rozmazało, bo chyba za bardzo zoomem przybliżyłam. Potem już motylek poleciał, ale jakieś jego zdjęcia mam
Zapomniałam jeszcze napisać, że chyba w końcu znalazłam Giewont, tylko, że to już nawet chyba przed tym jak poszłyśmy do schroniska było. Ale to zdjęcie zrobiłam chyba wtedy gdy odpoczywałyśmy siedząc na i przy ławce. Widać na nim Giewont, ale trzeba się przyglądnąć. Na jednym, wcześniejszym zdjęciu z nadłamaną choinką też widać Giewont przy przyglądnięciu się. Czubek tej choinki wskazuje Giewont.
Po odpoczynku zebrałyśmy się w drogę powrotną. Jeszcze zrobiłyśmy kilka zdjęć na Hali i poszłyśmy dalej.
Po drodze ja się trochę wygłupiałam ale też próbowałyśmy i zrobiłyśmy zdjęcia chmur i drzew. Już nie pamiętam za bardzo co się działo podczas drogi powrotnej. Pamiętam, że było fajnie. No i pewnie żałowałam, że trzeba było już wracać stamtąd…
Doszłyśmy do samochodu i wróciłyśmy do Skawicy. Tam już trzeba się było spakować. Poszłyśmy też do cioci. Nie pamiętam, czy najpierw poszłyśmy do cioci, czy najpierw się spakowałyśmy. Ale to chyba nie jest bardzo ważne U cioci jadłyśmy kiełbaski, ciasto mi się też kojarzy Ale potem musiałyśmy już wyjechać… Po drodze słuchałyśmy piosenek no i zastał nas bardzo ładny widok
Chciałabym tam znowu pojechać, pójść w te miejsca no i mam nadzieję, że jeszcze nieraz będzie to możliwe
PS: Nie wszystkie zdjęcia są zrobione przeze mnie. |
|